środa, 29 sierpnia 2012

Zatrzymany świat w Everglade c.d.


 Chcąc zobaczyć dzikie zwierzęta w Everglade należy poruszać się pieszo, kajakiem lub na rowerze.
Wczoraj popełniłyśmy błąd i w najdaldzym miejscu do jakiego można dotrzeć od południa (Flamingo) dałyśmy się namówić na rejs stateczkiem. Widoki były piękne, ale zwierzęta się skryły przed nami.
Dzisiaj wstałyśmy o 5 z postanowieniem zaatakowania parku od Płn. Dojazd do Shark Valley zajmuje trochę czasu. Na miejscu wynajmujemy rowery i ruszamy w dalszą drogę. Celem naszej wędrówki jest wieża widokowa w samym sercu parku.

Droga biegnie przez podmokłe tereny. W rzece jest dużo żółwi, a w powietrzu lata mnóstwo dużych drapieżników. Jadąc do punktu widokowego mijamy trochę ludzi, ale im dalej od parkingu tym jest spokojniej. Wspinamy się na wieżę, z której jest nieprawdopodoby widok. Wokół nas, aż po horyzont są tylko podmokłe trawiaste przestrzenie i nie można dostrzec żadnych oznak cywilizacji!

Tutaj nie należy się spieszyć. W absolutnej ciszy chłoniemy atmosferę tego miejsca. Teraz można z dystansu ocenić świat, w którym żyjemy. Jacy mali jesteśmy ze swoimi ambicjami bycia uwielbianymi. Tutaj kłamstwo nie istnieje, a zasady życia są przejrzyste jak woda w rzece, którą obserwujemy. Zależności między dzikimi zwierzętami określa łańcuch pokarmowy. Widzimy jak aligator grzecznie zalega na dnie i czeka na swoją ofiarę. Wydaje się być ospały i ociężały, ale moment ataku następuje błyskawicznie. Na szczęście żółw zgrabnie wykonuje, w wodzie, salto i uchodzi z życiem.

Po dłuższej chwili opuszczamy to niezwykle miejsce i wybieramy dłuższą drogę powrotną. Zatrzymuję się co chwila aby zrobić zdjęcia. Nagle zauważam,  że moje towarzyszki pojechały dalej, a ja jestem zupełnie sama! Wokół tylko trawy zanurzone w wodzie i krzewy. Mogę nie mieć tyle szczęścia co żółw. Wsiadam pośpiesznie na rower i wracam do cywilizacji, która na pewno nie ma lepszego oblicza niż świat w Everglade.

Zachwycone postanawiamy, w drodze na Wsch, obejrzeć jeszcze flamingi, których pióra fantastycznie lśnią purpurą i pomarańczą w popołudniowym słońcu.
Na "ostatnich nóżkach" wracamy do samochodu i jedziemy do Miami Beach gdzie rozstajemy się z córkami. Asia i Ania swoją gonitwę będą kontynuowały po Wsch wybrzeżu, a my jutro rozpoczynamy następny odcinek naszego biegu: lecimy do Los Angeles.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Zatrzymany świat w Everglade


Nurkowanie na następnym wraku było fantastyczne. Widoczność rewelacyjna. Wrak super, a oprócz tego bliskie spotkanie z rekinem i dwoma dużymi żółwiami (jak tylko będę miała czas to opiszę :). Cudownie zmęczone wracamy do naszych towarzyszek podróży, które właśnie pochłaniają śniadanko. Zbieramy swoje bambetle i wyruszamy w dalszą drogę. Nie możemy się doczekać pierwszej wizyty w Parku Narodowym Everglade.
W drodze do miasta Floryda, w samochodzie zapala się kontrollka ciśnienia powietrza w kołach. Przy tak wysokich temperaturach jest to niezwykle ważne (świadczą o tym porzucone opony przy drodze). Prosimy obsługę na stacji benzynowej o pomoc, która pomaga nam błyskawicznie nie chcąc żadnych pieniędzy.
Dojeżdżamy do Florydy, gdzie szybko znajdujemy hotel i atakujemy od PŁD Everglade. Bierzemy kije i idziemy na trekking.
Jest nieprawdopodobnie gorąco i wilgotno. Nie poddajemy się jednak i dziarsko wędrujemy. Na pierwszym mostku spotykamy aligatora, który spokojnie sobie płynie obok nas!! Wrażenie jest niesamowite.
Zdałyśmy sobie sprawę, że tego parku nie da się ogarnąć w jeden dzień. Po drodze odwiedzamy farmę aligatorów. Jest to twór na pograniczu zoo i wolno żyjących osobników. Oprócz tego jest tu hodowla tych wspaniałych zwierząt, które są wypuszczane na wolność.


piątek, 24 sierpnia 2012

Przez Florydę


Podróżując przez Florydę nie można się zgubić. Z obu stron widać morze, a nas prowadzi prosta droga.
Obok nowej trasy, którą jedziemy widać pozostawione stare odcinki mostów lub wiaduktów. Porastają je drzewa i krzewy, a w niektórych miejscach można zobaczyć brak poszczególnych przesęł. Widoki są super. My oczywiście nie możemy się powstrzymać i w Bahia Honda wchodzimy na most gdzie jest brak takiego przęsła.
Zachwycone wrakowym nurkowaniem w Key West wyszukujemy następne ciekawe miejsca nurkowe. Z informacji wynika, że możemy mieć jeszcze 2 dni  nurkowe. Jesteśmy z Anią zachwycone i namawiamy nasze koleżanki na popłynięcie łodzią, na snurkowanie.
Okazuje się, że na Łodzi będą 3 rodzaje zejść do wody: snorkeling, snubing and diving. Nowością jest snubing: podekscytowanego i przerażonego gościa wsadzają pod wodę na około 4metrowym kablu doprowadzajacym powietrze i tam unosi się przez parę minut. Dwa takie zejścia kosztują 105& ( drożej niż 2 nurkowania z butlą i wypożyczeniem całego nurkowego sprzętu!). Naszej czwórce nie bardzo się to podobało, mimo, że dwie z nas nie są nurkami i płyawją tylko ze sprzętem abc. Po mało ciekawym nurkowaniu i snurkowanie ( widoczność była na 3 m max) jedziemy do miejscowości Marathon gdzie jest szpital dla żółwi! Już na parkingu zaszokowały nas czekające karetki pogotowia. Szpital zrobiony jest z wielkim rozmachem i wprawił nas w zwykły szacunek dla pracy i podejścia ludzi do zwierząt.
Chore żółwie  przebywają w oddzielnych basenach. Po wyleczeniu są wypuszczane na wolność.
Jeżeli choroba lub okaleczenie uniemożliwia życie na wolności przenoszone są do dużego zbiornika ( ma on charakter zbliżony do naturalnego-gdzie żyją też ryby) i tu przebywają jako stali rezydenci (dokładnie wszystko opiszę innym razem).
Z żalem opuszczamy teren szpitala i jedziemy dalej na Płn.
W drodze zastaje nas noc więc postanawiamy znaleźć nocleg w Key Largo. Zjeżdzamy z głównej drogi i odnajdujemy typowy motel w USA: podłużny piętrowy barak, pod którym są miejsca dla  samochodów.

W recepcji dziewczyny zrozumiały, że dla czterech osób jest pokój z piętrowymi łózkami. Jest późno i padamy na pyszczydła więc bierzemy bagaże i idziemy do pokoju. Po drodze okazuje się, że na piętrze jest spory basen, a tarasy pokoi wychodzą na kanałek, ze śliczną zabudową, którym wypływają łodzie  (również nurkowe) w morze. Po wejściu do pokoju okazuje się, że nasz pokój zajmuje dwa poziomy ( nie chodziło bynajmniej o łóżka piętrowe ). Na piętrze jest pokój z łazienką, a na dole pokój, łazienka, wyposażona kuchnia i duży taras! Szybko jemy kolację i padamy spać.
Jutro dalsza gonitwa: ja z córką wstaję o 6 i biegniemy kawał drogi na nurkowanie.
Nie jest łatwo...

środa, 22 sierpnia 2012

Key West - szczęśliwe miejsce


Miasto jest pełne turystów i przygotowanych dla nich restauracji.
Na każdego przybysza czekają liczne atrakcje i każdy ma możliwość znalezienia czegoś dla siebie.  My z córką zapisujemy się na wrakowe nurkowanie.
Wędrujemy po mieście, które charakteryzuje wspaniały luz. W sklepach lub knajpkach znajdujemy prześmieszne napisy.


Tutaj nawet cmentarz jest pogodny i można znaleźć niesamowite napisy na grobowcach. Np:" Mówiłem, że źle się czuję" albo " Teraz wiem gdzie mój mąż śpi".

Odwiedzamy dom, w którym żył słynny pisarz Ernest Hemingway razem z 50 kotami. Mimo, że od śmierci gospodarza (1961) minęło wiele lat to kilkadziesiąt kotów (podobno potomkowie tych, które mieszkały za czasów Hemingway'a) ma tu swój raj i mieszka szczęśliwie (ale o tym następnym razem).


Cały dom, mimo spacerujących turystów, sprawia wrażenie spokojnego. Zaglądamy do wszystkich pomieszczeń, nawet do tych najbardziej osobistych: sypialni, łazienki i kuchni.
 

Key West żyje również typowym amerykańskim życiem- w szalonych położonych nad wodą, nieodnawianych barach i knajpach. Tu zasiadają długowłosi, siwi panowie z tatuażami na ramionach, a ich motory czekają grzecznie kilka uliczek dalej. Przy muzyce country (granej oczywiście na żywo) wszyscy piją piwo i dyskutują głośno. Poznaję Amerykankę, która mieszka tutaj ponad 20 lat. Pokazuje mi zdjęcia swojego domu i ukochanej labradorki. Ja nie mając w komórce zdjęć naszego kota, pokazuję parę jeży, które u nas zamieszkały w zeszłym roku w ogródku. Wszyscy się pytają, czy my te zwierzęta jemy!!!
No cóż, wyjaśniam jak potrafię i idziemy do hotelu bo jutro też jest dzień, a mnie czeka nurkowanie, a po południu wracamy na Płn. Tam czekają nas następne wyzwania! Mam nadzieję nie pogubić nóg przy tej gonitwie, ale przecież świat nie będzie czekać!

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Jak najdalej na południe


Dziś żegnamy Miami Beach i wyruszamy na PŁD. Rano jedziemy na lotnisko aby odebrać wynajęty (via Internet)  przez moją koleżankę samochód. Oczywiście nie pamiętała w jakiej agencji wypożyczyła rzeczony samochód, a na potwierdzeniu nie było nazwy firmy. Tak więc stojąc po środku holu i widząc kilkanaście agencji zdecydowałyśmy się na telefon do informacji internetowej. Pan, który odebrał tel. był lekko zdziwiony naszym pytaniem (sądzę, że nawet myślał o uprzedzeniu wypożyczalni aby takim wariatkom nie dawać samochodu!). W końcu docieramy we właściwe miejsce. Drugim kierowcą ma być moja córka Ania. Pod koniec wszystkich formalności dostajemy dodatkową płatność 300$ ( za 8dni) !! Okazuje się, że za młodego kierowcę ( poniżej 24 lat) płaci się dodatkowy (jak widać duży) podatek. Rezygnujemy z Ani, jako drugiego kierowcy i zastępuję ją ja. Panie obsługujące nas są zwyczajnie "zachwycone", że mogą powtórzyć procedurę wynajęcia...Jednocześnie co jakiś czas proponują nam zmianę samochodu na większy, bardziej komfortowy i z większym bagażnikiem. My obstajemy przy swojej kompaktowej- najtańszej wersji. Na szczęście obsługa nie wie, że czwarta z nas pilnuje bagaży. Podczas jazdy windą , po odbiór samochodu, zaczyna kiełkować w naszych głowach myśl, że nie ma szans aby bagażnik pomieścił nasze bagaże i będą jechały wygodnie na naszych kolanach (oczywiście wygodnie będzie naszym torbom).  Pokazujemy na parkingu nasze dokumenty, a Pan informuje nas, że niestety wszystkie małe samochody są wcześniej wynajęte i proponuje nam większy- toyotę camry (za, którą nic nie dopłacamy) Bingo!  (Obsługa w biurze widziała w systemie, że nie ma dla nas samochodu i dlatego usiłowano nas namówić na dopłatę na większe auto!) Jesteśmy uratowane. Ochoczo wskakujemy do naszego wygodnego samochodziku i obieramy kierunek na Key West. Wydawać by się mogło, że takie naciągactwo charakterystyczne jest dla zupełnie innych nacji. No cóż - żeby się paniom czkawką odbiło...
Droga na PŁD Florydy jest niesamowita. Od Miami do Key West jedziemy cały czas prosto. Pomysł połączenia wysp mostami jest oszałamiający.
Key West wita nas małą, amerykańską zabudową. I tak znalazłyśmy się na samym PŁD USA.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Nowy świat

Stoimy na lotnisku w Warszawie i oczy mamy czerwone jak króliki. Noc poprzedzająca wyjazd była dosyć burzliwa. Mojej koleżance dojeżdżającej z południa Polski, samochód odmówił posłuszeństwa. Czekaliśmy na nią do 2, a po jej przyjeździe trzeba było sobie jeszcze pogadać... Tak więc noc była krótka i spaliśmy niewiele, ale co tam! Spać będziemy w samolocie.
Lot do Nowego Jorku mija szybko, mimo że też nie spałam. Denerwujemy się tylko czy zdążymy na następny lot do Miami. Na lotnisku są tysiące ludzi i widzimy, że nie mamy szans. Na szczęście udaje się nam załatwić czerwoną kartkę z napisem  "Quick connect" . Dzięki niej przechodzimy bez kolejki, odbywamy błyskawiczną rozmowę z biurem imigracyjnym i w kompletnym rozgardiaszu odbieramy bagaże. Zdążyłyśmy tylko dzięki opóźnieniu samolotu do Miami. Po 17 godzinach w podróży wchodzimy do hotelu na Miami Beach. I tu powiedzenie "ile zapłaciłeś tyle masz" sprawdziło się w 100%. W drzwiach uderza nas  smród stęchlizny pomieszany z wonią odświeżacza do toalet. To nam nie psuje nastrojów bo przecież nie warto się drobiazgami denerwować. Pokój i łazienka też są porażką, a za ścianą odbywa się głośna meksykańska, alkoholowa imprezka (jest 4 rano). W tym hotelu nikomu to nie przeszkadza bo z drugiej strony korytarza słychać jakąś głośną awanturę. Nasze organizmy dzięki wyczerpaniu nie są zrażone hałasem i zasypiają natychmiast (tylko z postanowieniem zmiany miejsca zakwaterowania). Rano odkrywamy, że pokój ma widok na ocean i to była nagroda za okropne warunki hotelowe.

Szybko się ogarniamy i w przeciągu godziny zmieniamy lokum na butikowy hotelik z pokojem od strony oceanu. Jest cudnie! Pędem lecimy kąpać się do Atlantyku. Woda ma 33 stopnie i szmaragdowy  kolor. Po południu wynajmujemy rowery i objeżdżamy najsłynniejszy kurort świata.
Opisy wspaniałej, szerokiej plaży ze złotym piaskiem nie są przesadzone. Widok plaży z dumnie stojącymi palmami i oceanem zapiera dech w piersi. Natomiast można zapomnieć o odludnych miejscach. Wszystko jest tu zorganizowane, a co 100 metrów jest budka ratowników.
Architektura kurortu jest festiwalem typowego amerykańskiego kiczu, charakterystycznego dla lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Wieczorem mimo ogromnego upału i wilgoci oświetlona nadmorska ulica Ocean Dr zapełnia się po brzegi ludźmi i samochodami pomiędzy którymi śmigają szaleńcy na deskach i rolkach. Jest tu istna kakofonia dźwięków. Knajpy mają swój głośny show. Jest czego posłuchać :)
W knajpce zamawiany po jednym mohito i otrzymujemy po 2 litry tego trunku! Nie dajemy rady zmęczyć zamówionych napojów ( jakbyśmy dały radę to z pewnością nie dałybyśmy rady dojść do hotelu). Razem z rachunkiem kelnerka przynosi litrowe jednorazowe kubki i przelewa nam drinki na wynos!
Rano ochoczo wstajemy i jedziemy zwiedzać Spanish Monastery Cloisters, który powstał w 1133 roku Zakupiony i przewieziony w 1925 roku z Hiszpanii. Samo rozpakowanie skrzyń zajęło 60 robotnikom 90 dni!Wieczorem dojeżdżają do nas córki, które po 3 tygodniowym włóczeniu się pod namiotem i w innych dziwnych miejscach wyglądają jak francuskie kloszardki.
Wieczorem idziemy z dziewczynami na kolację, ale zamawiany już jednego drinka na wszystkie. No cóż podróże kształcą!

wtorek, 14 sierpnia 2012

Jak doganiać to doganiać

Zawitałam do domu. Nie mam czasu na roztkliwianie się nad sobą. Czeka mnie wielkie wyzwanie- wyjazd i wędrówka po USA. Lecę tam pierwszy raz i mam nadzieję spotkać wspaniałych ludzi i zobaczyć wspaniałe miejsca. Jak zawsze mam wiele obaw i jak zawsze mało czasu na przygotowania. Nie będzie to wylegiwanie się na plaży czy bieganie po sklepach  ( chociaż w tym wypadku natury kobiety nie da się oszukać).  Opinie o tym kraju są tak różne, że trzeba to sprawdzić osobiście. Spakowałam niewiele ciuchów (za to kije do trekkingu i ze 4 kilo przewodników) . Teraz zostało tylko pokonać Atlantyk!


I to już jest koniec...

Czas się pożegnać z cudowną Grecją. W tym roku miałam szczęście żeglować z czterema  załogami w trzech różnych rejonach. Każda załoga była inna. W ostatnim rejsie były 2 załogi i uczestniczyła młodzież studiująca i szkolna.  Ogromną sztuką jest pogodzenie temperamentów różnych pokoleń i różnych osobowości.  Wielkim sukcesem jest schodzić z jachtu kiedy załoga jest w dobrym nastroju i chce płynąć na następny rejs. Nam się to udało! Dziękuję wszystkim uczestnikom za wariactwo  i wzajemną wyrozumiałość. Prawdziwą radością były rejsy z Wami.
Żegnaj Grecjo i mam nadzieję do zobaczenia za rok!

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Niesamowita Kefalonia

To jedna ze wspanialszych wysp na Morzu Jońskim. Jest największą i najbardziej górzystą w tym rejonie. Dopływamy od Płn-Wsch. Charakterystyczne dla tej wyspy są wspaniałe zatoki z cudownymi jaskiniami, stromymi, wiszącymi urwiskami i wspaniałymi formacjami skalnymi pod wodą. Po całodniowym opływaniu w/w zatok, pod koniec dnia cumujemy w miejscowości Efimia. Przy nabrzeżu stoją dziesiątki jachtów, a na nabrzeżu znajduje się mnóstwo knajpek.

Miasteczko nie powala, ale należy pamiętać, że w 1953 zostało kompletnie zniszczone przez trzęsienie ziemi. Po tym tragicznym wydarzeniu zostało opuszczone na wiele lat. Nie można spodziewać się romantycznych budowli i kapliczek. Jednak jest to wspaniałe miejsce aby zorganizować wypad na zwiedzanie wyspy. Część z nas wynajmuje skutery,  a część zmuszona jest zwiedzać wyspę taxówkami (czego ja osobiście nie znoszę). Jadąc skuterem można zobaczyć prawdziwą Grecję, a zapach ziół jest oszałamiający.
Niestety w Grecji od kilku lat obcokrajowcy mogą wynająć skuter tylko mając prawo jazdy na motor. Decyzja ta jest efektem licznych wypadków spowodowanych przez turystów zagranicznych jeżdżących na skuterkach.
Ja jestem szczęściarą, która może wynająć jednoślad.

Najpierw zwiedzamy podziemne jezioro Melissani, z ogromnym otworem w sklepieniu. Woda jest tu chłodna (max 15 stopni) i ma niesamowity szmaragdowy kolor. Opływamy zakątki akwenu małą łódeczką.
W niewielkiej odległości znajduje się fantastyczna jaskinia Drongorati. Można tu popaść w absolutny zachwyt widząc setki stalaktytów i stalagmitów. Śpiewała tu nawet najsłynniejszą diwa operowa Maria Callas. Nasza koleżanka Mira (która śpiewa w chórze) też daje niezły popis ku uciesze zwiedzających. Miejsce jest absolutnie niezwykłe i robi wrażenie na wszystkich.
Następnym pięknym miejscem jest plaża Mirtos. To tutaj w czasie II wojny światowej Niemcy wymordowali włoskich żołnierzy. Na kanwie tych wydarzeń został nakręcony film "Kapitan Corelli". Plaża jest bardzo rozległa. Drażniącym elementem są licznie rozłożone parasole i leżaki.Wędrując skuterkami po nabrzeżu, co chwilę musimy się zatrzymywać bo widok zapiera nam dech w piersiach.
Na Płn- Zach znajduje się port Asos. Jego niezwykłość jest spowodowana dwoma cyplami o idealnym kształcie podkowy.  Na przesmyku wyrasta wzgórze, na którym rozpostarł swoje mury fort wenecki z XVIw.

Kefalonia jest zjawiskową wyspą i szkoda, że musimy ją zostawić za rufą bo czeka na nas jeszcze kilka wspaniałych miejsc.

Małe rzeczy też cieszą

Wieczorem Wojtek,  ze swoim wiernym pomocnikiem Robertem, przygotowuje kapitańską kolację. Lečo ma gwarancję jakości, ponieważ co jakiś czas słyszymy z kambuza:"nasze kawalerskie". Jedzonko jest jak zawsze super (niektórzy zjedli 7 dokładek).
Rano budzi nas zapach kawy, która jest przygotowywana w 3 pojemnikach!

A na stole stoją jajka na podkładkach z małych buteleczek po białym winie.

Po śniadaniu płyniemy w kierunku wyspy Scorpios. W ciągu dnia przypływa do nas stado delfinów ( ok. 10).
Pod koniec dnia cumujemy na wyspie Scorpios, która jest własnością rodziny Onassis. Wyspa jest prywatną własnością i nie można wyjść na stały ląd. Nie sprawia wrażenia przyjaznej. Wszędzie są napisy informujące o  pilnujących, groźnych psach, a wieczorem widać światła patrolującego samochodu, który całą noc objeżdża wyspę.
No cóż, nadmiar bogactwa raczej przytłacza niż uwalnia. Stajemy się wtedy niewolnikami własnego majątku. A szkoda bo świat, wokół, jest taki piękny i warto czasem pochylić się nad drobnymi rzeczami. One też potrafią przynieść wiele radości.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Niewymuszona grecka gościnność2


W trakcie kolacji szef zaprasza nas, na rodzinne muzykowanie. Żona właściciela zasiada z harmonią (zwaną przez niektórych syntezatorem zmarszczonym)  i zaczyna się prawdziwe "Greckie wesele".

Tańczymy z Grekami, którzy co chwila rzucają pod nogi tańczących talerze, które rozbijają się w drobny mak. ( to na szczęście) Tancerzom to nie przeszkadza i szaleją dalej.



Wokół taverny pojawiają się nowi ludzie i grecki wieczór trwa.  Niektórzy z obecnych byli w Polsce na Euro 2012! (i poraziła ich wspaniała atmosfera!!!)
Ok 1 przenosimy bal na naszą łódkę. Jest wspaniale gorąco i szalejemy dalej ( nasza młodzież siedząc na bomie patrzy na nas jak na wariatów).



To jest ta chwila kiedy świat jest nasz i warto go gonić!!!


Niewymuszona grecka gościnność

Dziś budzi się każdy kiedy ma na to ochotę i nieśpiesznie płyniemy w kierunku wyspy Paxoi. Dopływamy od strony PŁN i wpływamy do dużej, wspaniałej zatoki z niedużą miejscowością o nazwie Lakka. Cumujemy burtą w burtę z drugą załogą i pontonem udajemy się do miasteczka. Robimy owocowo- warzywne zakupy i zaczynamy się włóczyć po mieście. Ja z aparatem wędruję wzdłuż zatoki. Mijam plaże pełne wspaniałych białych otoczaków. Biała kapliczka z maleńką dzwonnicą i bezczelnie rozłożonym kotem przycupnęła przy dróżce nad wodą. A na wodzie jak czarne łabędzie unoszą się nasze jachty. 

Zaczynamy być głodni , więc rozpoczynamy poszukiwania taverny ( co nie jest łatwe dla 16osób). Znajduję knajpkę między domami. Przemiła Greczynka  z córką entuzjastycznie zgadzają się na przyjęcie naszej grupy, która błyskawicznie zsuwa stoły i zasiada zadowolona.  Dziadek, który jest właścicielem i kucharzem zaprasza mnie do kuchni. Stoją tu gary  różnej maści. Próbuję : nadziewanych pomidorów i bakłażanów, jagnięciny, królika, wieprzowiny w cytrynowym sosie, wołowiny (nie wiem w czym) i nadziewanej papryki. Na widok ośmiornicy, kalmarów i muli zwyczajnie oszalałam !(do domu wrócę tak gruba, że trzeba będzie przerabiać drzwi) Załogi widząc mnie, szalejącą na zapleczu, błyskawicznie dołączają przekrzykując się wzajemnie.
Żarcie jest fantastyczne. Nawet kapitan drugiej łódki- Grek o imieniu Manos jest zachwycony tym miejscem i o dziwo wcześniej tu nie zawitał!  











czwartek, 2 sierpnia 2012

Cudowny comeback

Bez Grecji, w wakacje, jest ciężko. Kilka dni w Warszawie przypomniało mi, że mimo wakacji, świat cały się kręci. Ale ja mam to szczęście i znów na kilka dni goszczę w tym cudownym kraju.

Lądujemy na Korfu. Wychodząc z samolotu czuję powiew gorącego wiatru i zapach ziół. Do portu wiezie nas szalony Grek. Jak się okazało były zawodowy piłkarz, który ma żonę Polkę z Lubania. Jadąc jak wariat i nie patrząc na znaki wyszukuje w komórce zdjęcia żony i córki. Dodatkowo tańczy w rytm głośnej, greckiej muzyki. Ta atmosfera, kompletnego luzu, sprawia, że czuję się jak u u siebie w domu (no prawie :).
Tym razem płyniemy w dwie łódki. Obydwie załogi są bardzo zorganizowane. Zakupy są zrobione błyskawicznie i już przed wieczorem wypływamy. Żegnaj Korfu witaj Morze Jońskie!
Oczywiście oddajemy hołd Neptunowi dzieląc się z nim szampanem.

Mamy do przepłynięcia ok 30 mil więc już pierwszego dnia zaliczamy nocne pływanie. Jest flauta (nic nie wieje) więc płynąc szykujemy kolację. Słońce powoli zachodzi otoczone purpurą. Powoli z zakamarków nieba wychodzą gwiazdy i ich szef księżyc. Jest wspaniale.

Dopływamy do zatoki Sivota i cumujemy łódkę. Mimo, iż dzień był bardzo długi ( wstaliśmy o 5 rano) zasiedliśmy na nocne Polaków rozmowy. Nikt przecież nas nie goni - a jutro możemy spać do woli!