poniedziałek, 31 grudnia 2012

Jak wędrować to wędrować!

Jak wędrować to wędrować.

Od kilkunastu lat, z grupą kilkudziesięciu wariatów, tydzień z sylwestrem spędzamy w górach. Każdy dzień ma niezwykle napięty plan: spać chodzimy nie wcześniej niż o drugiej, a rano zrywamy się (nie jest to wczesny świt) bo góry czekają!
Dziś dziewiętnaście osób, uzbrojonych w kije i świetny nastrój, o 9 rano wyrusza na wędrówkę. Czeka na nas trasa trzydziestu kilometrów przygotowana przez Wojtka i Marcina. Zawsze ktoś odpada podczas wędrowania, a pierwszym testem wytrzymałości jest kilkukilometrowe przejście przez góry do Szczawnika. Nie jest to łatwy odcinek (ja go bardzo lubię) ponieważ trzeba maszerować po ośnieżonych zboczach, przedzierać się przez krzaki i przeprawiać przez strumienie.
Tym razem rezygnują dwie osoby, a reszta dzielnie kieruje swoje kroki i kije do Schroniska nad Wierchomlą. Pogodę mamy cudną. Po siedmiu kilometrach docieramy do schroniska gdzie dech w piersiach zapiera nam niesamowity widok Tatr na tle błękitnego nieba. W schronisku odpoczywamy chwilę i w zmniejszonym składzie, o następne 5 osób, kierujemy się na Jaworzynę. Zawsze mnie zastanawia, że do ostatniego etapu marszu zostaje więcej dziewczyn!
Docieramy na Jaworzynę przed zachodem słońca i tu ponownie powala nas panorama Tatr tym razem otulona purpurą zachodącego słońca.
Przed nami jeszcze ostatni ośmiokilometrowy odcinek prowadzący do naszego ośrodka. Docieramy akuratnie na kolację, którą dzielna,wędrówkowa ekipa pochłania błyskawicznie! Jesteśmy wykończeni, ale na odpoczynek przyjdzie czas bo przecież nie można zwalniać tempa mimo, że mamy koniec roku!









piątek, 28 grudnia 2012

To my decydujemy jakie mamy święta

Na drugi dzień świąt odmówiliśmy (jak co roku zresztą ) wspólnego biesiadowania. Rano spakowaliśmy samochód i ruszyliśmy na południe. Wyjeżdżając z Warszawy mieliśmy temp +9 stopni,  więc trochę byliśmy zaniepokojeni. Kiedy zajechaliśmy na miejsce, cudownym rozczarowaniem był śnieg i wspaniale przygotowany stok. Wrzuciliśmy bambetle do naszego domku i po błyskawicznym przebraniu zjawiliśmy się na stoku. Było cudnie!!! Razem z nami na wyciągu było 9 osób! Tak można gonić ten świat, nawet w święta...

czwartek, 27 grudnia 2012

To my decydujemy jaką mamy Wigilię


Od wielu lat spędzamy każdą Wigilię na działce z całą rodziną (jest nas kilkanaście osób).
W tym roku było bardzo dużo śniegu więc działka wyglądała baśniowo. Niedzielę z córką spędziłyśmy w kuchni patrząc tęsknie na ośnieżone świerki, a panowie zdobili światełkami dom i choinki w ogrodzie. W Wigilię rano wyrwałyśmy się na kilkukilometrową wędrówkę. Pogoda była wspaniała.





Wróciłyśmy cudownie zmęczone.
Po południu w wesołej atmosferze usiedliśmy do stołu. Oczywiście ku radości maluchów zawitał do nas Mikołaj.
Po wizycie Mikołaja całą rodziną zrobiliśmy sobie przerwę w jedzeniu i poszliśmy nad jezioro. Na górce testowaliśmy nowy prezent mojego męża i ulepiliśmy dwumetrowego bałwana!
Po tych wariactwach byliśmy ponownie głodni i z wielką ochotą wróciliśmy do domu gdzie karp smakował jak nigdy!
O północy chętni udali się na pasterkę do Serocka. W cudownie położonym na skarpie kościele był dziki tłum ludzi. Musiałam sześcioletnią Marysię trzymać na rękach bo bałam się czy nie zostanie rozdeptana. Sześciolatka była bardzo dzielna.
Jak co roku to była wspaniała Wigilia i cieszę się że nie zalegliśmy tylko przy stole, ale również czynnie zagospodarowaliśmy ten dzień.

sobota, 22 grudnia 2012

Świąteczne pierniczenie

Cudownie jak Świąt Bożego Narodzenia nie kojarzymy tylko z zakupami, nerwowością i komercyjnym, sklepowym szaleństwem. Ze wszystkich stron jesteśmy bombardowani reklamami co i jak możemy kupić, albo gdzie można wziąć najlepszy kredyt żeby oczywiście coś kupić! Czy można  poczuć atmosferę świąt bez tego całego medialnego szumu? Można!
  W zeszłym roku moja serdeczna koleżanka rozesłała zaproszenia na wspólne, przedświąteczne pieczenie pierników. Stawiły się tylko baby, ponieważ mężowie i dorosłe dzieci odmówiły współpracy. Dom, w którym mieszkają dwa koty i ogromny pies, rasy owczarek kaukaski o imieniu Pimpek, wydawał się idealny do naszych działań. 
Po godzinie naszych wyczynów zajrzał do nas młodszy syn  (student polibudy) i widząc nasze wariackie działania przyłączył się na resztę wieczoru.
Przed Świętami Wielkanocnymi spotkałyśmy się na pieczenie mazurków. Jedna z moich córek, słysząc opowieść Karola (który tym razem stawił się planowo) o naszym pierwszym kulinarnym wieczorze, przybyła ochoczo.
   Wczoraj, oprócz "matek" stawiła się młodsza część rodzin: Ania, Karol, Tomek i mój mąż!
Przy kolędach i w ogólnym rozgardiaszu, każdy usiłował wykonać swoje pierniki.
 Trzeba przyznać, że szaleństwu nie było końca.

Dzięki Dorotko za ten wspaniały pomysł wspólnego pierniczenia!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Każdą choinkę można zabrać do samochodu

Uwielbiam atmosferę Świąt Bożego Narodzenia. Prezenty staram się zakupić wcześniej ( w tym roku z kilkunastu prezentów nie mam tylko dla naszych córek, bo nie potrafią sprecyzować swoich życzeń). Zawsze mam wrażenie, że mimo ogromnego tłumu w sklepach i ogromnego pośpiechu, to wszyscy jesteśmy sobie bardziej życzliwi. Uwielbiam ubierać choinkę (gorzej z rozbieraniem) i uwielbiam spędzać święta na działce z całą rodziną (a najbliższej rodziny jest 16 osób, więc zamieszanie jest spore).
Wybór choinki jest zawsze dużym problemem albowiem kupujemy duże choinki w doniczce (trzy z dotychczasowych się przyjęły i rosną sobie spokojnie) W tym roku nasi serdeczni znajomi, którzy mają niesamowitą plantację jodły kaukaskiej, sprzedają drzewka u siebie na placu. Udaliśmy się do nich całą gromadą. Drzewka mierzą max do ok. 2 m, również nieduże są w doniczkach. Są bardzo ładne i w bardzo dobrych cenach. Między choinkami kroczy dumny Pan domu, przemiła Pani domu wszystkich przybyłych informuje o cenie każdej jodły, a uśmiechnięty syn targa drzewka do samochodów klientów. Atmosfera jest jowialna. Jeśli ktoś wybierze choinkę, która nie może się zmieścić do samochodu- nie ma problemu! Na poczekaniu bagażnik samochodu zostanie przerobiony i pomieści każdą jodłę. To jest prawdziwy full service! I to właśnie uwielbiam- jak coś robić to na całego!


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Palau - tu można wrócić!

     Wszystko co mnie spotkało w tym innym od wszystkich kraju, było niezwykłe. Ludzie żyją tu spokojnie i nie ma jeszcze rozkręconej na maksa turystyki. To co zobaczyłam nad i pod wodą pozostanie na zawsze w moim sercu. Nurkowania były fantastyczne, a pożegnalny nurek w jaskiniach był prawdziwą wisienką na torcie.

                                                               
    fot. J. Gdowski


    fot. J. Gdowski

Profesjonalizm załogi, na Aggressorze II, sięgnął zenitu! Niewielka ekipa harowała bez wytchnienia. Przewodnicy nurkowi, poza pracą pod wodą, cały dzień ciężko pracowali: sprawdzali stan techniczny łodzi i pomagali przy wydawaniu posiłków. Kapitan również rwał się do każdej pracy. Minimum raz dziennie prowadził nurkowania (i robił to fantastycznie), nie bał się usmarować przy naprawie technicznych rzeczy, pomagał podczas posiłków i wycierał naczynia! Podczas całodobowej pracy wszyscy byli uśmiechnięci i wszystkie ich działania były niewymuszone (przynajmniej my odnosiliśmy takie wrażenie).
A "wyrabianie" ciast na głowach trzech osób (odbyli 300, 400 i 555 nurkowanie) było kompletnym wariactwem!


    fot. J. Gdowski

    Nasza kilkunastoosobowa, międzynarodowa ekipa była oczarowana załogą Aggressora, a dla mnie było prawdziwym zaszczytem nurkować z tak wspaniałymi ludźmi....




piątek, 7 grudnia 2012

Niesamowite jezioro i jego niesamowici mieszkańcy.


Jellyfish Lake jest jednym z najbardziej nieprawdopodobnych miejsc na ziemi. Jest to zbiornik ze słoną wodą znajdujący się wewnątrz wyspy. Liczy tyle samo lat co Morze Bałtyckie! Słynie z zamieszkujących w nim złotych meduz. Nie mając naturalnych wrogów utraciły one parzydełka - swoją jedyną obronę.
Zbiornik ma głębokość około 30m, ale nie można w nim nurkować z powodu wysokiego stężenia siarkowodoru poniżej 15 metrów ( może on być wchłaniany przez skórę).
Odwiedzającym ten niezwykły świat pozostaje więc snurkowanie.
Zjawiamy się w tym miejscu i z lekką obawą zakładamy sprzęt ABC ( co poniektórzy - w tym ja - zakładają żylety). Galaretowate stwory migrują w poprzek jeziora. Musimy przepłynąć na drugą część zbiornika albowiem dzisiaj tam znajduje się cel naszych poszukiwań.
Po kilku minutach pojawia się najpierw jeden pomarańczowo-złoty sputnik następnie drugi, trzeci, czwarty, dziesiąty.... Początkowo delikatnie odpycham tutejszych gospodarzy, ale po kilku chwilach znajdujemy się w gęstej, meduzowej zupie! Galaretki różnych wielkości przylegają do naszych ciał i nie jest to wcale straszne, a wręcz przeciwnie!
Wszyscy jesteśmy pod tak ogromnym wrażeniem, że po godzinnym siedzeniu w wodzie nikt nie chce opuścić tego miejsca.
Po licznych nawoływaniach naszego przewodnika, leniwie poruszając płetwami, odpływamy z tego zaczarowanego świata.
Mamy wrażenie, że czas się zatrzymał. Tutaj nie ma żadnej gonitwy. Wszystkim udziela się spokój tego miejsca i jego niesamowitych mieszkańców.

fot. J. Gdowski
fot. J.Gdowski
fot. J.Gdowski
 

wtorek, 4 grudnia 2012

Buszujący w nocy


Nurkowaniom nocnym zawsze towarzyszy dreszczyk emocji. Nie wszyscy lubią ten typ nurkowań. Jednak prawdziwi wariaci i pasjonaci wykorzystują każdą okazję aby wejść do wody.
Na Aggressorze II są cztery nury dzienne i piąty nocny. Tuż przed wskoczeniem do wody napięcie sięga zenitu, które znika po paru minutach kiedy już jestem na kilkunastu metrach.
Wtedy w świetle latarki pojawia się niezwykły świat.

Uwielbiam rolę nocnego szperacza. Zaglądanie do każdej dziurki w rafie jest prawdziwą frajdą. Leżące na boku, śpiące ryby są mniej zachwycone naszym buszowaniem. Nocą można zobaczyć również prawdziwe cuda. Takim cudem jest półtorametrowy łańcuch jajeczek unoszących się leniwie w toni.
Wszystko jest owiane nutą tajemniczości.

Wyobraźnia "widzi" w ciemności przeróżne dziwadła. Gorzej jak mignie nam cień rekina. Tego nocą nikt nie lubi...


fot. J. Gdowski
fot. J. Gdowski
fot. J. Gdowski


niedziela, 2 grudnia 2012

Jak żyć?

Niektórzy są bogaci, ale bogactwo im szczęścia nie zapewnia. Inni są biedni, ale potrafią być szczęśliwi. 
    Docieramy do najdalej wysuniętej na południe wyspy Plalelliu. Aggressor cumuje w romantycznej zatoczce. Zaskoczeniem absolutnym są pływające tu krokodyle! Niestety atmosferę tego miejsca psują wojenne pseudoportowe konstrukcje.
W lasach co chwila napotykamy pozostawione niszczejące czołgi i ostrzelane domy.

Przewodnik pokazuje nam miejsce, gdzie kiedyś byli pochowani amerykańscy żołnierze, ale dzisiaj jest to miejsce tylko ich pamięci albowiem ciała zostały zawiezione do USA. Bardzo duże wrażenie robi na nas napis utworzony z rosnącej zieleni, a w tle krzyż z hełmem.
Ludzie są tu niezwykle spokojni i chyba szczęśliwi.

Dla nas szczęście to dobra praca, dzięki której mamy pieniądze. To one pozwalają nabywać wszelkie dobra. Dla nas nieszczęściem jest brak dobrego samochodu, ładnego domu czy mieszkania. Dla nas problemem jest nawet brak jakiegoś ciucha!
    Tutaj są maleńkie, skromne domki. Ludzie są szcześliwi, że u nich w osadzie jest szkoła, kościół. Prawdziwą dumą jest internet w szkole. Mieszkają w otoczeniu przepięknej przyrody i cudownych plaż. Tutaj wszyscy żyją jak w jednej rodzinie, a niektórzy pełnią jednocześnie różnorakie funkcje: naszym kierowcą jest kobieta, która zatrzymuje się przed sklepem z pamiątkami. Wysiada razem z nami, otwiera sklep, w którym staje za ladą i sprzedaje nam różne drobiazgi! Nie ma sensu aby sklep był otwarty cały czas. Przecież tutaj wszyscy doskonale wiedzą kiedy pojawiają się turyści.
   Widzimy baraszkujące, roześmiane dzieci. Promienie słońca sprawiają, że wszystko jest tu kolorowe i nastraja optymistycznie do życia.
   Latem, będąc na żaglach w Grecji, wspomniałam wyspę Scorpios należącą do rodziny Onassis ( post "Małe rzeczy też cieszą").  Przypłynęliśmy w pobliże tej greckiej wyspy nie jeden raz i nigdy nie widzieliśmy tam bawiących się i kąpiących ludzi. Smutek tej wyspy potęgują napisy zakazujące wchodzenia na nią i groźnie biegające psy. I mimo wielkiego bogactwa, człowiek miał wrażenie, że nie ma tam radości życia. 
 Na czym tak naprawdę polega szczęście? Dla każdego jest czymś innym. I bardzo dobrze!