wtorek, 29 kwietnia 2014

Bora Bora


Z daleka widać majestatyczną górę otoczoną wieńcem chmur. 
Wyspa jest niezwykle piękna, ale turystyka gości tu pełną gębą.  Zwolennicy stacjonarnego odpoczynku mają do dyspozycji wiele klimatycznych hoteli ( cena doby domku na palach ok. 1000 eur). 
 Na wodzie kołyszą się łódki różnej maści.
Gościmy tu krótko, albowiem wolimy ją podziwiać cumując w romantycznym miejscu. Wtedy nie słyszymy głosów cywilizacji.  Kolorystyka otaczającej nas wody jest niesmowita.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Brama do raju


Pobudka o 5.30. 
Wstajemy leniwie i płyniemy na Maupiti. 
Mamy na łodzi solenizantów więc pojawiają się kwiaty i szampany. 
                                     
 Z Neptunem oczywiście też się dzielimy bo jemu lepiej nie podpadać.
Prawą burtą mijamy  Bora Bora. 
Wieje baksztag i dopływamy już o 13. Witają nas wspaniali, szalejący " kite'owcy". 
Wyspa otoczona jest koralem. Można do niej dopłynąć  wąskim kanałem między rafami. Wszyscy mają wyznaczone role. Kapitan i czujki na dziobach zachowują absolutną czujność. 
Krajobraz nas poraża i otwiera się przed nami brama do raju. 
U podnóża góry przycupnęły bezładnie domki otoczone gęstą roślinnością z kwiatami.

Wszystko otoczone jest wodą we wszystkich odcieniach błękitu. 
Ochoczo wskakujemy do wody, a następnie idziemy obejść wyspę. Jesteśmy jedynymi turystami ( nie sądziłam, że będzie to możliwe w tych rejonach). 
Mieszkańcy są uśmiechnięci i niezwykle życzliwi. 
Opowieści o chowaniu zmarłych w przydomowych ogródkach okazują się prawdziwe ( co jest absolutnie obce naszej kulturze). 
Z planowanej godzinnej wędrówki zrobiły nam się 3 godziny. W pewnym momencie dochodzimy do budowli, która jest szczytem bezguścia. Mur i dom wyłożone są kawałkami korali, muszli i grom jeden wie czym jeszcze! Ohyda!



W Polsce możemy zobaczyć " gustowne " domy wykładane potłuczonymi talerzami. Jak widać w każdej szerokości można spotkać "cuda" architektoniczne. 
Następnego dnia część załogi wypływa na ryby, a część eksploruje okoliczne rafy. 

Spędzamy leniwy dzień, a wieczorem w miejscowej knajpce jemy pysznego tuńczyka ( podanego z toną frytek). 
Wracamy pontonem na łódź, a nieduże rybki widząc światło latarki wyskakują z wody obijając się o nas i wpadają do pontonu. Oczywiście wszystkie kobiety wrzeszczą jak opętane.
Nocą każdy z nas poszukuje swojego miejsca na pokładzie. Z brzegu słyszymy śpiewy tubylców, a gwiazdy pochylają się nisko nad nami. W oddali widzimy błyskawice, więc obudzi nas ulewny deszcz, ale to nas nie zniechęca aby zasnąć pod rozgwieżdżonym niebem....


czwartek, 24 kwietnia 2014

Zmiana scenografii


Po 9 dniach w deszczu i zimnie na NZ przelecieliśmy na Tahiti po słońce i ciepełko.
Wreszcie nie będziemy marzli i o to chodzi!
Przez 2 dni zwiedzamy wyspę i mieszkamy w romantycznym miejscu. 

Dziś wstaliśmy o 4 aby przejechać na lotnisko bo nasza podróż trwa dalej.
Stoimy niestety w gigantycznym korku i okazało się, że samolot mamy godzinę wcześniej. Na lotnisko zajeżdżamy w ostatniej chwili. Panowie oddają samochody, a my pędem na skróty przez trawniki i schody lecimy z bagażami. Zdążyliśmy w ostatniej chwili i po 45 min nasze stopy stanęły na Raiatei.
                                      
A tu już czekał na nas catamaran Newton. Jeszcze aprowizacja i wypływamy!

 

środa, 23 kwietnia 2014

Bungee nad jeziorem Taupo


SKOCZYŁAM!!!! Słyszałam wiele o bungee nad jeziorem Taupo. Jedna z najsłynniejszych na świecie platform do skakania umieszczona jest wśród niesamowitej scenerii. 
Warto przyjechać tu dla samych widoków. Jedyna z naszej grupy zdecydowałam się na to szaleństwo. Usiłowano mnie odwieść od tego pomysłu wszelkimi sposobami. Byłam gotowa przywiązać się do barierki, byle tylko skoczyć. 
Po zapłaceniu zostałam zważona i wypełniłam odpowiednie dokumenty.  Wydawało się, że grupa jest bardziej przerażona ode mnie. 
Mnie dopadły wątpliwości, a potem panika na platformie!
                                        
Kiedy tak stałam na rancie i patrzyłam w dół stwierdziłam, że chyba jestem skończoną idiotką ( a co dopiero słynny Austriak skaczący w kierunku Ziemi maleńkiej jak piłka). Aleeeeee co taaaaam! 
I było faaaantastycznie!!!!! 
                                      
Taka gonitwa potrafi rozgrzać serce do czerwoności. 
                                          
Niestety nerwy grupy były zbyt zszargane, abym mogła skoczyć drugi raz....:)!

wtorek, 22 kwietnia 2014

Waitomo Caves


Jeszcze w Polsce wykupiliśmy bilety do tego dla nas niezwykłego podziemnego świata.  W regionie Waitomo pod powierzchnią kryją się dziesiątki kilometrów korytarzy, setki wielkich i małych jaskiń gdzie żyją glowworms ( robaczki, które świecą odwłokami aby zwabić swoje ofiary i je zjeść). Płyną nimi rwące potoki, które tworzą co chwila szumiące wodospady. Niektórzy nazywają tę krainę serem szwajcarskim. Cztery osoby z naszej grupy zdecydowały się na eksplorację jaskiń. Otrzymaliśmy grube pianki ze wzmocnieniami na kolanach, łokciach i tyłkach.
 Na głowę załorzyliśmy solidne kaski z wodoodpornymi latarkami i zostaliśmy obleczeni w specjalne uprzęże. 
Na szkoleniu dowiedziałam się wreszcie na czym polega przesuwanie się liny po specjalnie skonstruownej drabince. 
Po dłuższym marszu dotarliśmy do czarnej dziury w ziemi. Przecisnęliśmy się przez otwór i znaleźliśmy się w małej jaskini, która była początkiem naszej wędrówki. Tutaj przy świetle latarek zapięłam liny w uprząż i smodzielnie miałam zjechać w 30 metrową czeluść!
Wrażenie było niesamowite. Kiedy postawiłam stopy na dnie, ręce trzęsły mi się z wrażenia. Lina powędrowła do reszty grupy i zostałam sama!! Nie czułam się zbyt pewnie. W skromnym świetle latarki oglądałam grotę czekając na resztę grupy. 
Następne zjazdy na linie były znacznie trudniejsze i lała się na nas woda z wodospadów. Przeciskaliśmy się przez szczeliny, łaziliśmy na czworaka po wodzie. I tak przez cztery godziny. Było niesamowicie! Ja oszalałam z wrażenia. Niezwykłe przeżycie- polecam każdemu wariatowi!

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Oczekiwany trekking


Dziś pobudka o 5.30 - idziemy na wyczekiwany trekking Trawersem Tongariro. Jest uznany za najwspanialszą jednodniową wycieczkę na świecie. Prognoza obiecała poprawę pogody. Spodziewamy się zobaczyć na 17-kilometrowej trasie: wulkany, szmaragdowe jeziora, wodospady, wysokogórską pustynię i nie wiadomo co jeszcze. Wyruszamy w fantastycznych nastrojach, a słońce zaczyna przeciskać się między chmurami.
Niestety po godzinie dało za wygraną i na niebie zaczęły królować ciężkie cumulonimbusy. Zaczęło padać.
Z  wysokością mgła gęstniała i padało wielkimi kroplami. 
W ostrym wietrze pokonywaliśmy górską trasę nie widząc  Ngauruhoe ani Tongariro. Masakra! Cud, że w tej wichurze zobaczyliśmy Jeziora Szmaragdowe. 

8-odzinną trasę pokonaliśmy pędem w 6 godzin! Walcząc z zimnem i ulewą dotarliśmy do końca wędrówki. 
Mimo rozległych planów na resztę dnia zajechaliśmy na najbliższy camping dla camperów. Tutaj wrzuciliśmy zabłocone ciuchy do pralki, a sami pobiegliśmy pod ciepłe prysznice aby po nich skończyć w jacuzzi popijając białe wino. Należało się nam jak nigdy! 
Po wspólnie przygotowanej kolacji w międzynarodowej kuchni zawlekliśmy nasze ciała do łóżek. 

Dzisiejsza gonitwa świata nieźle nam dokopała, ale jutro jest następny dzień!

niedziela, 20 kwietnia 2014

Polska Wielkanoc na Nowej Zelandii


Jeśli ktokolwiek mógł sądzić, że nie będziemy obchodzić Świąt Wielkanocnych na Nowej Zelandii to był w absolutnym błędzie.
 NZ świętuje z tej okazji w piątek. Wszystko tego dnia jest pozamykane i od piątku do poniedziałku (mimo, że sklepy od soboty są znowu otwarte) nie można kupić żadnego alkoholu. 
W piątek nasz camper był główną ( i sądzę jedyną) siedzibą w tym kraju malowania pisanek. 
 
Wyobraźnia nasza nie znała granic. 
W niedzielę zatrzymaliśmy się w uroczym miejscu nad wodą. 

Na stole puszyły się dumnie kolorowe jajka.
Nawet mieliśmy pseudomazurka! 
Można? Można!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Pierwszy dzień w Nowej Zelandii- a już jest nieźle


Nieliczni rdzenni mieszkańcy mieli możliwość ujrzeć kiwi- to czarujące zwierzątko na wolności. Przejeżdżając przez Otorohanga ujrzeliśmy drogowskaz z napisem Kiwi House. Oczywiście pognaliśmy tam w nadzieji ujrzenia tego cuda. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że są różne kiwi. Różnią się wielkością i upierzeniem. Niezwykły nielot jest bardzo przyjazny ludziom i jest to jeden z powodów, dla których przez człowieka został gatunkiem zagrożonym. Prowadzi nocny tryb życia i dlatego dzisiaj jest właściwie niemożliwym natknąć się na niego na wolności. W Kiwi House mają stworzoną, za dnia, atmosferę nocy. Łazi sobie taki spokojnie, kompletnie nieprzejmując się nami. Stoimy jak zaczarowani z rozdziawionymi gębami. Są urocze! Najbardiej urokliwa jest samiczka ważąca ok. 2,6 kilograma. Niestety jest zbyt ciemno, żeby zrobić zdjęcia, a flesz ze zrozumiałych względów jest zabroniony. Szkoda wielka, ale nigdy nie zapomnę tego cudownego stworzonka. W końcu musimy opuścić to niezwykłe miejsce.
Następnym naszym celem jest naturalny, kamienny most , który powstał z częściowego zawalenia się ogromnej groty. 
                                    
Aby dostać się do niego musimy piechotą pokonać drogę w zielonych tunelach. Mamy wrażenie, że jesteśmy w zaginionym świecie!
                                    
Podsumowaniem naszego długiego dnia jest odwiedzienie wodospadu, nieopodal którego mamy zamiar spędzić noc. 
Szum słychać z daleka. Spadająca woda tworzy wokoło tajemniczą mglistą atmosferę. Oczywiście staramy się podejść jak najbliżej. Dzięki czemu jesteśmy kompletnie mokrzy. 
Ale warto było! 
Idziemy wreszcie do campera gdzie zjemy i pójdziemy spać. Nie zdziwię się jak coś się tu niezwykłego w nocy przydaży...

wtorek, 15 kwietnia 2014

Podróż bez końca..


Szesnastogodzinny lot z Dubaju do Sydney przebiegł w luksusowych warunkach. Było kilka miejsc wolnych. W związku z tym nasza grupa błyskawicznie się przeorganizowała i lecieliśmy wygodnie w pozycji leżącej! 
                                   
Niektórzy zabrali ze sobą niezwykłe elementy wspomagające dobry sen. 
Po kilkunastu godzinach wyspania i najedzenia ( tym razem liniom Emirates nie można było niczego zarzucić) na godzinnym postoju w Australii byliśmy wypoczęci i w świetnych nastrojach. Mimo nieciekawych prognoz pogody Auckland przywitało nas słońcem. Po dłuższym oczekiwniu na lotnisku udało nam się dotrzeć do wypożyczalni camperów gdzie odebraliśmy nasz nowy dom. 
Teraz mogliśmy zakrzyknąć: witaj Nowa Zelndio!

niedziela, 13 kwietnia 2014

Lot w nieznane


Czy znacie ten dreszcz emocji, który towarzyszy każdej wyprawie? Lecimy do Nowej Zelandii. Kraju tajemnicy i wielu obietnic. Jak będzie? Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że nie będzie nudno!
Na razie rozrywkę zapewniają nam ( podobno najlepsze na świecie) linie lotnicze Emirates. Co chwilę mamy informacjię od obsługi, że czegoś brakuje. Brakuje soków, wszyscy muszą jeść kurczaka z polentą bo inne dania się szybko skończyły, na kawę czekaliśmy ponad godzinę. W samolocie jest zimno jak w psiarni. No cóż te linie nas nie powaliły i nie będę jakoś specjalnie szukać ich połączeń lotniczych.
Wieczorem lądujemy w Dubaju. Do rana jest kilka godzin, więc mamy czas na zwiedzanie miasta. 
Dubaj jest miastem bez historii ( bo jak może mieć historię miasto które funkcjonuje od ok. 25 lat?
Wszystko jest tu największe, najwyższe, najpiękniejsze, najnowocześniejsze.
                                       
Wyobraźnia architektów nie zna żadnych ograniczeń ( finansowanie projektów też takowych nie posiada).
                                           
Miasto w 90% składa się z hoteli i biurowców.
W hotelu Atlantis ozdobą jest ogromne oceanarium!
 Nie jedno duże ZOO w Europie marzy o takim!  Pływają tu setki ryb: różnej maści rekiny, manty, ogończe, tuńczyki i wiele innych.
 Jesteśmy w szoku, że coś takiego może być w hotelu! No cóż to Dubaj!
Nad ranem wracamy do hotelu. Mamy 3 godziny na sen bo lecimy dalej: Auckland na Nowej Zelandii!