piątek, 30 maja 2014

To misie lubią najbardziej


Safari nurkowe - to tylko tydzien pobytu na łodzi i sześć dni nurkowych. Dziennie można zrobić 5 nurków. Mając perspektywę tak intensywnego choć krótkiego nurkowania jestem gotowa poświęcić wiele. Nie jest mnie w stanie załamać nawał obowiązków przed taką perspektywą. Zarwana noc na pakowanie... 

 To nic! Kiedyś przecież odeśpię ( jak tylko oczywiście znajdę czas!)
Ale to jest właśnie to co misie lubią najbardziej!

czwartek, 29 maja 2014

Powstanie Warszawskie


Chcecie dotknąć prawdziwej historii naszego kraju? To MUSICIE zobaczyć ten niesamowity dramat wojenny non fiction. 
źródło: powstaniewarszawskiefilm.pl
Twórcy Powstania Warszawskiego wnieśli wiele pracy w fabularyzację dokumentów archiwalnych z czasów II Wojny Światowej. Dzięki fikcyjnej narracji, nałożonej na fragmenty ocalałych filmów i koloryzacji czarno- białych ujęć, widzowie oglądają prawdziwe obrazy powstania. W filmie występuje dwóch młodych narratorów Karol i Witek których, zadaniem jest kręcić reportaż o powstaniu. 
Oglądając film wiemy, że ginący ludzie nie są fikcyjnymi bohaterami. Ta apokalipsa naprawdę miała miejsce i to nie tak dawno (1944r)....

wtorek, 27 maja 2014

Wywiad dla firmy ESKY:http://blog.esky.pl/2014/04/na-swiecie-jest-tysiace-pieknych-miejsc-wiec-mam-jeszcze-co-robic/


Na świecie jest tysiące pięknych miejsc, więc mam jeszcze co robić!

 Autor: magdalena.fijolek Kategoria: Notatki z podróży

Dziś na naszym blogu opowieść kolejnego podróżnika, a konkretnie podróżniczki. Viola ma dwie dorosłe córki i w chwili, gdy przestały one potrzebować tyle uwagi, zaczęły studiować i żyć własnym życiem, to samo zrobiła ich matka. Skupiła się bardziej na sobie i realizowaniu swoich podróżniczych pasji. Jeździ po świecie, żegluje, nurkuje i pisze bloga o… doganianiu świata!


Viola uważa, że kobieta może wszystko! Przez lata skupiała się na dzieciach, wychowaniu ich i rozwoju ich pasji, swoje realizując dużo rzadziej: Zainteresowania moje i męża były realizowane podczas wakacji. Wówczas zabieraliśmy dziewczynki na żagle czy na narty i wpajaliśmy im miłość do aktywnego spędzania czasu.
Gdy dzieci dorosły Violetta znajdowała kolejne zainteresowania lub realizowała te marzenia, które lata wcześniej zostały odsunięte na dalszy plan: W młodości skończyłam studia lingwistyczne, a zawsze chciałam być weterynarzem. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie starsza córa z informacją, że na PAN’ie startują podyplomowe studia „Behawiorystyka zwierząt”.  Bałam się, że sobie nie poradzę, bo większość studentów ukończyło weterynarię lub zootechnikę. Dodatkowo ostatnie kolokwium zaliczałam… dawno temu. Ale córka naciskała bardzo mocno… i udało się! Studia ukończyłam z oceną bardzo dobrą. (…) Nie odpowiadają mi zajęcia proponowane przez kluby fitness, a zależy mi na zachowaniu kondycji, dlatego zapisałam się na flamenco. Ono w krótkim czasie stało się moją wielką miłością. Od niedawna uczęszczam też na zajęcia z jogi. No i zaczęłam DUŻO więcej podróżować…
Viola opowiedziała o podróży, która okazała się być dla niej absolutnym przełomemMoja pierwsza podróż podczas której poczułam, że to jest mój czas, to wyjazd do Egiptu. Ale nie pod parasol z pakietem all inclusive, tylko na  kurs nurkowy OWD. Trudno jest mi zliczyć ile krajów odwiedziłam później. Sądzę, że około 30 w przeciągu zaledwie paru lat. W niektórych byłam kilka lub kilkanaście razy. Tylko w 2013 byłam za granicą siedmiokrotnie. Były to podróże trwające od 1 do 4 tygodni. Gdy nie wyjeżdżam za granicę podróżuję po Polsce, która ma tyle ciekawych i dziewiczych zakątków.
Wymienienie jednego kraju, który przypadł Violi najbardziej do gustu jest niemożliwe. Twierdzi – i absolutnie się z nią zgadzam – że wszystko zależy od celu podróży. Wymienia jednym ciągiem takie miejsca jak: Norwegia, Stany Zjednoczone i Papua, które są idealne na trekkingW Papui maszerowaliśmy od wioski do wioski. Nie ma tam dróg, nie ma prądu. Mieszkańcy wszystko noszą na plecach. Tamtejsze dzieci, nigdy nie widziały białych ludzi;
Super do żaglowania jest Grecja i Seszele.
Natomiast na narty najlepsze są Włochy.
Violetta wymienia jeszcze jedną kategorię celów podróży – kraje, w których lubi nurkowaćZaczęłam nurkować mając 38 lat. Nigdy nie bałam się wody, a od kiedy skończyłam 16 lat każdego roku byłam na żaglach. Tak więc nic dziwnego, że spędzanie czasu pod wodą tak mnie zafascynowało. Szkoliłam się przez wiele lat i do dziś cały czas się uczę. Dotychczas miałam możliwość nurkować w 25 krajach, w niektórych kilkakrotnie. Moje ulubione miejsca to: Galapagos, gdzie pływałam z rekinami i lwami morskim, tam podczas nurkowania miałam maskę pełną łez ze wzruszenia – tuż obok mnie pływał rekin wielorybi, który był wielkości pociągu; niesamowite manty i rafy w German Channel na Palau też są prawdziwym cudem.
Wszystkim polecam też Egipt. Spędzając tam tydzień na łodzi nurkowej, można zobaczyć rafy przecudnej urody, spotkać rekiny i popływać z baraszkującymi delfinami.
Oczywiście zapytałam Violettę o największą zagraniczną przygodę: Kilka lat temu przeżyliśmy sztorm na Karaibach. Wiatr nam porwał żagle, mieliśmy uszkodzony ster i wyrwało nam okienko w kabinie. Fale były wielkości kamienic, a łódka zdawała się, być łupinką orzecha. Na szczęście wiatr nie wywlókł nas na otwarty ocean, tylko zniósł na wyspę Montserrat. Ta niegdyś turystyczna, piękna wyspa została zniszczona przez Wulkan Soufriere. Nadal jej większa część to strefa zamknięta, niedostępna nie tylko dla turystów, ale i dla mieszkańców. Jednak będąc tam na przymusowym postoju przekupiliśmy taksówkarza i  zawiózł nas do zakazanej strefy. Byliśmy w rezydencjach, które zostały pospiesznie opuszczone przez mieszkańców. Widzieliśmy dachy domów wystające spod lawy. Szczęśliwy jest każdy człowiek, który nie przeżył w życiu takiej masakry. Wraz ze zniknięciem turystyki z wyspy zniknęła też komercja.  Większość mieszkańców uciekła, a ci którzy zostali znają się wzajemnie. Są niezwykle życzliwi. Spędziliśmy tam kilka dni czekając na wyciszenie pogody. Uczestniczyliśmy w niesamowitej mszy z muzyką gospel, gdzie murzynki były wystrojone w koronkowe suknie i kapelusze z wielkimi rondami. Firma od której wyczarterowaliśmy jacht odmówiła nam pomocy. Na szczęście wiejski szewc pomógł nam załatać żagiel plandeką, którą taksówkarz zabrał bezdomnemu. I tak z niebieską łatą wielkości słonia wyruszyliśmy w dalszy rejs.
Czy zorganizowanie takiej wyprawy to łatwe zadanie? Czy jest możliwe zaplanowanie wszystkiego samemu? Jak się okazuje nie jest to wszystko takie trudne, chociaż bywa czasochłonne: Samodzielna organizacja  wyjazdu jest niezwykle czasochłonna. Na szczęście kiedy pojawia się nowa idea zawsze w grupie uczestników – a podróżuję ze znajomymi w grupie od kilkunastu do kilkudziesięciu osób – znajdą się chętni do pomocy. Nie jesteśmy biurem turystycznym i nasze przygotowania wykonujemy darmowo. Jednocześnie wszyscy stajemy na głowie aby zminimalizować koszty przy realizacji nieprawdopodobnych pomysłów. Polowanie na tanie bilety często jest prawdziwym wyzwaniem i odbywa się nocami. W dzisiejszych czasach internet jest ogromnym sprzymierzeńcem i my również wyciskamy z niego jak najwięcej. Zdarza nam się – przy niektórych wyjazdach – posiłkować wyspecjalizowanymi klubami.
Nie wszystkie wyjazdy Violi wymagają dużego planowania. Zdarzają się i spontaniczne wypady jednodniowe. Praktycznie co tydzień stara się ruszać na większą lub mniejszą wyprawę… byleby dogonić świat. A tymczasem zapraszam na blog www.doganiamswiat.blogspot.com

  • BLIP - Bardzo Lubię Informować Przyjaciół

czwartek, 22 maja 2014

Na ratunek


Niedziela zapowiadała się pięknie. Jako przykładni obywatele udaliśmy się na działkę. Pierwsi dotarli na miejsce córka z chłopakiem. Wjeżdżając na polną drogę zobaczyli psa dopadającego małą wiewiórkę. Wyskoczyli natychmiast z samochodu. Wiewióreczka nie wiedziała kogo bać się bardziej: kudłatej bestii czy ratujących ją wielkoludów. Pies został przegnany, a maleństwo zawinięte w szmatkę i zabrane do samochodu. 
Weterynarz w miasteczku stwierdził, że się nie zna na wiewiórkach i tyle... W Warszawskim ZOO wszystkie numery telefonów nie raczyły pracować. Kiedy dojechaliśmy na działkę rudasek leżał w miękkim sweterku, w spokojnym miejscu. Z internetu dowiedzieliśmy się, że należy ją karmić strzykawką kozim mlekiem. O planowanym odpoczynku zapomnieliśmy i rozpoczęliśmy poszukiwania strzykawki i koziego mleka. Nie było to łatwe bo na wsiach, w niedzielę, apteki są zamknięte, a chłopi nie kupują koziego mnleka. 
Ku naszej radości wiewiórka zaczęła się ruszać by niestety zacząć gasnąć. Minęło ładnych parę godzin od wypadku i z pewnością powinna zostać nakarmiona.
                                               
Zapach ciepławego mleka trochę ją rozbudził i zlizała nawet kilka kropli ze strzykawki.    
Niestety po tym zwinęła się w kulkę i przestała się ruszać. 
                                             
Wskoczyłam ze zwierzątkiem do samochodu i pojechałam do Warszawy. W między czasie córka znalazła i dodzwoniła się do kliniki zajmującej się małymi zwierzętami. Podczas szaleńczej jazdy wiewióreczka leżała i ciężko oddychała.
W poczekalni weterynaryjnej, widząc moją rozpacz, przepuszczono mnie bez kolejki, a pani weterynarz zajęła się nami błyskawicznie. Niestety maleństwo przestało oddychać. Było mi bardzo przykro! Prawdopodobnie urazy wewnętrzne spowodowane atakiem psa nie pozwoliły jej przeżyć. Usłyszałam, że jestem dobrym człowiekiem. I co z tego! Nie udało mi się jej uratować. Na działkę już nie wróciłam tylko pojechałam do domu. Powrót był ciężki bo oczy miałam pełne łez. Szkoda..

poniedziałek, 19 maja 2014

Polinezja Francuzka z pokładu katamaranu


Katamaran Catana 55 odebraliśmy z Raiatei. 
                                  
Jest to duży jacht: długość  16.75 m, szerokość 7,94m, powierzchnia żagli ok. 300 m2, na dwanaście osób. 
Sześć kabin jest bardzo zróżnicowanych pod względem standardu. 
Kabiny na rufie są bardzo przyzwoite.
Środkowe kabiny mają podwójną koję, na którą się wchodzi po drabince ( jest to bardzo niewygodne) i są beznadziejnie wentylowane. 
Do kabin dziobowych wchodzi się od góry jak do czołgu! I też jest to delikatnie mówiąc mało komfortowe. 
Mesa z kambuzem i kokpit są bardzo obszerne. Na łódce są trzy lodówki, z czego jedna jest w kokpicie i to jest w upalnej pogodzie fantastyczna wygoda. 
Są dwa koła sterowe. Niestety tylko przy jednym są urządzenia nawigacyjne (w związku z tym sternik stoi tylko przy nim). 
Nowością dla nas były dwa chowane potężne miecze. Dzięki ich mobilności tak wielka jednostka mogła wpływać w płytkie rejony. Przy kursach na wiatr katamaran z opuszczonymi mieczami zachowywał się fantastycznie. Tego typu miecze są dosyć delikatną konstrukcją. Uszkodzenie, czy złamanie ich nie jest objęte żadnym ubezpieczeniem ( koszt jednego miecza ok. 5 tysiący Euro!). 
Pokład łódki z siatką na dziobie jest super.
Ten rejon świata nie jest tanią destynacją. Robiąc zaprowiantowanie można doznać szoku. Najtańsze piwo w puszce  0,33l kosztuje 2,5 euro. Natomiast względem Polski są tanie ryby, które zaraz po złowieniu są sprzedawane na ulicach. Czysty, obrobiny ok. 2 kg kawałek tuńczyka kosztuje ok. 8 euro! Tatar z takiego świeżutkiego kawałka - bezcenny!!
Ciekawostką jest kurs Euro ( wynosi 3.19 franków polinezyjskich), który jest stałym kursem. 
Ludzie na wyspach są bardzo życzliwi i są cały czas uśmiechnięci. 
Krajobrazy na lądzie i pod wodą są fantastyczne.
                                        



Szkoda tylko, żeby się znależć w tym raju musieliśmy przebyć ponad  trzydziestogodzinną podróż ( która też do najtańszych nie należała).

czwartek, 15 maja 2014

Nowa Zelandia z okien campera


Pełni zapału wynajęliśmy kilka miesięcy wcześniej dużego campera ( dla 6 osób) i Toyotę Rav4. 
Wyobrażaliśmy sobie sielankową podróż w naszym camperku. Otóż nic mylnego!
Kierowca i pasażer obok niego jechali w godnych i wygodnych warunkach. 
Reszta w środku mogła zapomnieć o wygodnym siedzeniu. Pierwszego dnia kompletnie nieświadomi posprzątaliśmy nasz wehikuł przed podróżą, ale nie sądziliśmy, że ma to być zrobione jak klar żaglówki przed sztormem na morzu!
Na autostradzie, na pierwszym zakręcie wszysko nam wymiotło z półek, łącznie z nami. 
Natychmiast z kanap wyciągnęłyśmy pasy i zapięłyśmy nasze obolałe ciała.
To był dopiero początek. Prawdziwy cyrk się zaczynał kiedy opuszczaliśmy asfaltową nawierzchnię! Wszystko się trzęsło jak w betoniarce. Zęby zamieniały się nam miejscami, a ze szklanek wylewało się piwo!!
O wyszukiwaniu ciekawych miejsc na nocleg nie mogło być mowy, albowiem nasz camper był za duży aby wjeżdżać w nieznane miejsca. Na szczęście mieliśmy mniejszy samochód, którym jeżdziliśmy w bardziej ryzykowne rejony i nim robiliśmy zakupy. 
Siedząc w środku widzieliśmy krajobrazy fragmentarycznie ( tylko z jednej strony- jak przez okno w pociągu). 
Natomiast wieczorami było naprawdę wesoło. 
                             
Wspólne kolacje i układanie się do snu były prześmieszne. A najlepiej nasz podróżny domek wyglądał kiedy piecykiem suszyliśmy mokre ciuchy!
Campingi w NZ są bardzo przyzwoite i czyste. Do dyspozycji są zawsze toalety, prysznice, kuchnie z wyposażeniem. Campingi jak hotele różnią się wachlarzem ofert. Koszt jednej osoby w camperze, na campigu wynosi ok 20 NZ dolarów, a domek dwuosobowy ok 60 ( czyli 30 od osoby). Bogatsi o to doświadczenie następnym razem wynajmiemy samochody terenowe i będziemy korzystać z różnych miejsc noclegowych. 
Nowa Zelandia nie jest tanim krajem. Większość atrakcji turystycznych jest sowicie płatna. Latem nawet za trekkingi w ciekawych miejscach trzeba płacić.
Trzeba jednak przyznać, że obiecywane w reklamach atrakjce są absolutnie prawdziwe i nie ma żadnej ściemy ani naciągania.
Przekonaliśmy się o tym kupując bilety  (105 NZ dolarów + 35 za płytkę ze zdjęciami- nie można samemu robić zdjęć!)) na rejs szybką motorówką (Rapids Jet) wśród skał.
Filmik w internecie nie kłamał! Było to istne szaleństwo i byliśmy kompletnie mokrzy.
Ceny biletów na zwiedzanie podziemnych grot i korytarzy (Waitomo Caves) wahają się od ok. 100 do ponad 200 dolarów NZ. I trzeba przyznać, że nasz wariant był dla prawdziwych twardzieli.
Dla kretynów takich jak polecam gorąco bungee (160dolarów) na jeziorem Taupo. Miejsce jest absolutnie magiczne i stworzone do takich wyczynów.
                                        
Jak wiadać tanio nie jest.
Planując wyjazd do NZ warto jest sprawdzić porę roku tam panującą. My tonęliśmy na trekkingu w strumieniach wody, a nie wszyscy to dobrze znoszą!

sobota, 10 maja 2014

Powroty trudne są


Przerażała nas ponad trzydziestogodzinna podróż do domu. Lot miał kilka etapów i zmian samolotów: Raiatea-Tahiti-Auckland-Melbourne-Dubaj-Warszawa. 
                                 
Prawie sześciogodzinny lot z Tahiti do Auckland spędziliśmy w super warunkach. Samolot był pusty więc kanapy były nasze. Przespaliśmy całą drogę. 
                                 
Nie ma to jak lecieć w klasie "economy deluxe"!
Na trzy i półgodzinnym odcinku z Auckland do Melbourn mieliśmy cztery miejsca na dwie osoby, więc nie było źle. Natomiast czternastogodzinna trasa z Melbourne do Dubaju była masakrą. Samolot był pełny. Ledwo wyszliśmy z samolotu na własnych nogach. 
Na odprawie tranzytowej w Dubaju spotkała nas cudowna niespodzianka. Linie Emirates kilku osobom ( nie wiedzieć czemu) zamieniły klasę economy na business! Lot rozpoczął się lampką szampana.
Pięć ostatnich godzin naszej podróży spędziliśmy w wygodnych, rozkładanych fotelach, rozkoszując się ładnie podanym i pysznym jedzeniem ( popijając świetnym winem).
Warszawa przywitała nas słoneczną pogodą, a my wszyscy byliśmy wykończeni tak długą podróżą....

środa, 7 maja 2014

Cud pereł


Masz w Europie kasę- możesz iść do sklepu z biżuterią i kupić perły w każdej cenie- tak każdy głupi potrafi. 
Słyszałam wiele o hodowli pereł na Polinezji Francuzkiej. Pragnęłam poznać tajniki powstawania tych cudeniek, chociaż posiadanie ich nie było moim wielkim marzeniem. Na Raiatei jest kilka takich miejsc. Jednak tylko na jednej farmie jest możliwość snurkowania z pracownikiem i przyglądaniu się jego pracy pod wodą!
Na wizytę do Anapa Perles trzeba się umówić telefonicznie. Za samą wizytę nie trzeba płacić (oczywiście właściciele liczą na oczarowanie perłami i dokonaniu licznych zakupów). 
Przypłynęła po nas szefowa ( Francuzka, która wyszła tu za mąż) z pracownikiem. Popłynęliśmy do oddalonego od brzegu domku na palach. W pewnym momencie motorówka się zatrzymała. Założyliśmy maski i ochoczo wskoczyliśmy do wody. 
Okazało się, że na głębokości kilku metrów są liny na których wisi 60 tysięcy muszli! 
Musi upłynąć ok 7 lat aby zaczęły tworzyć piękne perły. Na wolności muszle żyją 50 lat. Będąc "producentami" poszukiwanego wyrobu jubilerskiego dożywją 15 lat. Wielkość podwodnej hodowli zrobiła na nas ogromne wrażenie. Do domku na palach dopłynęliśmy wpław. Tam pokazano nam od strony technicznej jak pozyskuje się obiekty marzeń kobiet na całym świecie. Perły mają szereg kolorów: od bieli, przez szarości, błękity,zielenie aż do tajemniczej czerni. Bez względu na kolor nazywają się tutaj "czarnymi perłami". Z uzyskanych pereł tylko około 25% otrzymuje nadaną klasę ( np. A, B, C...), a reszta to odrzuty, których licencjonowane farmy nie mogą sprzedawać ( łatwo się domyśleć, że trafiają do okolicznych bazarów). 
Niestety czas nas pogania ( samolot nie będzie czekał) i wyruszamy zachodnim wybrzeżem na północ. Raiatea żegna nas cudownymi krajobrazami, a mnie kręci się łza w oku.....
Tak naprawdę to jest to pożegnanie z niezwykłą Polinezją Francuzką.

wtorek, 6 maja 2014

Ponowne życie szczura lądowego


Zeszliśmy z pokładu naszego jachtu na Raiatei. Część załogi rozjechała się ( a właściwie rozleciała) w różne części świata, a część została żeby zwiedzić wyspę. Wynajętym samochodem pojechaliśmy wschodnim wybrzeżem na południe gdzie znajdował się nasz hotel. Widoki były niesamowite. Po prawej stronie podziwialiśmy majestatyczne góry otulone gęstą roślinnością, a po lewej ocean mienił się wszystkimi odcieniami błękitu i zieleni.
 Mijaliśmy przydrożne stoiska z owocami. Po około godzinie dojechaliśmy do romantycznego hoteliku Atiapiti.
Przycupnięte małe domki przy samej plaży umeblowane są ze smkiem, ale bez zadęcia. 
Jedzenie jest fantastyczne i utrzymane w lokalnym stylu.  Właścicielką jest przesympatyczna Francuzka mieszkająca tu od 17 lat. Związana jest od lat z mieszkańcem wysp pochodządzym z rodziny królewskiej. 
                                  
 Obwozi nas łodzią po okolicznych rafach i pokazuje nam swoją wyspę ( którą widać z plaży hoteliku). 
Po obiedzie idziemy na molo karmić mureny. Ku naszemu zdziwieniu, na zawołanie właścicielki wypływają dziesiątki szarych muren i porywają resztki naszego obiadu. 
                                     
Nazywne są przez swoją panią córeczkami ( nie mniej nie ma mowy o pogłaskaniu swoich maleństw!). 
Obok Atiapiti znajduje się miejsce kultu Maewa.
Resztki kamiennych budowli są niezwykle tajemnicze.
 Kontrastują z kolorowym otoczeniem.
Muszę przyznać, że chylę czoła przed obrotną Francuzką. Znalazła pomysł na życie i do tego w raju. 
Tutaj szczur lądowy  ( i "wodny") musi się czuć jak w niebie!