niedziela, 30 listopada 2014

Adrenalina na maksa na Wielkiej Rafie


http://blogroku.pl/2014/kategorie/adrenalina-na-maksa,cey,tekst.html

Nurkowanie w Australii to nie tylko zapierające dech w piersiach podwodne krajobrazy, ale również niebezpieczna fauna. Począwszy od kilkumetrowych rekinów, a skończywszy na maleńkich meduzach, które mogą zabić człowieka w kilka minut. Jeśli więc boisz się nurkować z tymi bestiami, jedź do Chorwacji - tam również jest pięknie, a adrenalina mniejsza...
Każde zejście pod wodę, w każdej szerokości geograficznej, jest dla mnie "mega" ekscytujące. Jednak od lat marzyłam o Wielkiej Rafie Koralowej (jak większość nurków zresztą).  
Kolejny dzień podczas safari nurkowego przyniósł nam nowe wyzwanie.  Od rana byliśmy nieprawdopodobnie podekscytowani, ponieważ  wreszcie nadszedł czas, kiedy mieliśmy uczestniczyć w karmieniu rekinów na North Horn.
Sądziłam, że będzie to przygotowany pod turystów "spektaklcik" i tyle. O tym, że będzie jednak nieco inaczej, przekonały nas dokumenty, które musieliśmy podpisać przed zejściem pod wodę. Zostaliśmy poinformowani, że jest to niebezpieczna akcja i uczestniczymy w niej tylko na swoją odpowiedzialność! No cóż... Kiedyś trzeba tę odpowiedzialność wziąć we własne ręce, a raczej w płetwy.

Kiedy skoczyliśmy pod wodę wszędzie kłębiły się rekiny.

 Lawirując między nimi dotarliśmy do rafy.
Załoga włożyła łby tuńczyków do specjalnego pojemnika, który powoli na linie, został opuszczony. Byliśmy około 2 metrów od tej beczki. Rekiny pływały bardzo podniecone dosłownie obijając się o nas!
Bliskość tych zwierząt była naprawdę szokująca.
A to był dopiero początek...

Kiedy pojemnik został otwarty rekiny dostały prawdziwego szału!
Atakowały beczkę i wszystko wokół. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. 
Modliliśmy się, żeby rozwścieczone nie skierowały swojej agresji na nas. Musiałam mocno trzymać aparat żeby nie wypadł mi z ręki. Miałam kilkusekundowe przemyślenia, czy wypłynę na powierzchnię ze wszystkimi członkami w całości... Po uczcie musieliśmy odczekać kilka chwil, aż rekiny się uspokoją, chociaż mam wrażenie, że nie tylko one potrzebowały obniżenia poziomu adrenaliny!

Kiedy emocje opadły, kontynuowaliśmy nurka, wśród niesamowitych okoliczności przyrody.

Rafa była niezwykła...

Na szczycie rafy ukazał nam się niezwykły widok. Niczym na hali dostojnie "pasło się" kilkadziesiąt niesamowitych ryb.
Była to prawdziwa wisienka na torcie! Z moją partnerką nurkową byłyśmy oczarowane.
Tego nura nie zapomnę długo, a dreszcz emocji na pewno będzie mi towarzyszył przez lata! Jestem prawdziwą szczęściarą...

sobota, 29 listopada 2014

Wreszcie Wielka Rafa Barierowa!!!!


Załoga katamaranu Spoil Sport przywitała nas pełnym składem i szampanem. Dobrze, że zdecydowaliśmy się na kabiny premium, gdyż delikatnie mówiąc okazały się skromne. O klasie premium decydowała obecność okna w kabinie. Pozostałe kabiny nie miały okien, a niektóre miały wspólną łazienkę.
Na szczęście łódka ma bardzo dobrą organizaję nurkową. Każdy nurek przed wejściem do wody jest sprawdzany przez załogę. 
Dwa nurki na Cod Hole okazały się beznadzieją. Widoczność była słaba, a rafa taka sobie. Byliśmy załamani. Na trzecim nurku sytuację uratowały wielkie, łaciate i niezwykle przyjazne ryby ( cod ).
Tuliły się do nas i mogliśmy je fotografować do woli.
Great Reef Barier rozoczęliśmy opływać od Snake Pit. Pływające wokół spore, jadowite, szaro- zielonkawe węże były okropne! 
                        fot. M. Zinkow
Idąc na nocne nurkowanie w tym samym miejscu mieliśmy sporo obaw. Ale co tam! Oprócz mniej aktywnych nocą węży co chwila napotykaliśmy na śpiące, wielgachne żółwie i opływające je rekiny rafowe.
 
                      fot. M. Zinkow
Kręciliśmy się w świetle latarek nie wiedząc co wybrać do obserwownia! 
                        fot. M. Zinkow
Po takim super nocnym nurku rzuciliśmy się nazasłużoną kolację.

czwartek, 27 listopada 2014

Los w swoich rękach..


Następny dzień spędziliśmy w podgrupach. Nasza czwórka, nie chcąc zalegać w hotelu, postanowiła wziąć los we własne ręce i wypożyczyła samochód. Pierwszym naszym celem było Cathedral Fig Tree. 
Niezwykła roślina, którą nie do końca jest drzewem. 
Idąc lasem deszczowym zobaczyliśmy prawdziwe monstrum. 
                               
Nie było to typowe drzewo z grubym pniem. Był to bluszcz, który swego czasu "wziął w posiadanie" drzewo, które po pewnym czasie umarło. Bluszcz stale rozrastając się stworzył samoistną konstrukcję. 
                               

Teraz na jego grubych konarach wiją się inne rośliny. 
                               

Jadąc na farmę krokodyli mijaliśmy niezwykłe widoki.
 Drogę niespiesznie przeciął nam kazuar. Kompletny szok odebrał nam możliwość zrobienia zdjęcia. 
Widok zalanych drzew  ( na Jeziorze Tinaroo) po utworzeniu tamy ( Tinaroo Dam) stanowił niecodzienny krajobraz.
Farma Krokodyli ( Hartley's Crocodile Adventures) przywitała nas rejsem pomiędzy pływającymi bestiami.
Kąpiel wśród tych potworów jest możliwa maksymalnie 20 sekund. Po tym czasie każdy wariat staje się obiadem. 
Przygotowany pokaz z wielgachnym krokodylem oglądałam kilka minut i poszłam się przejść. 
Ku mojemu zdziwieniu ujrzałam wśród drzew na polance małego kangura! To była walabia! 
Po kilku minutach przybiegła Monika z informacją, że niedaleko jest szkółka gdzie można karmić te cuda! 
Kiedy przekroczyłyśmy furtkę nogi się pode mną ugięły. Zewsząd patrzyły na nas oczy uroczych torbaczy.
Trafiłyśmy na porę karmienia. 

W tej części ogrodu mieszkały również misie koala. 
Urocze zwierzęta, które nie były zainteresowane jedzeniem. Czepiały się nóg i domagały pieszczot. 
Uspokoiły się kiedy znalazły się na rękach opiekunki. 
Mogłabym siedzieć tu wieki. Niestety czas naglił, albowiem wieczorem wchodziliśmy na  statek aby rozpocząć safari nurkowe. Marta ostatni odcinek trasy przejechała w brawurowym tempie ( robiąc jednocześnie zdjęcia za kierownicą). Rafał siedzący obok niej był bliski zawału. 
Z małymi problemami odnaleźliśmy wypożyczalnię samochodów, a następnie dotarliśmy na statek.
Żegnaj lądzie na cały tydzień!

środa, 26 listopada 2014

Byle dalej, dalej. Byle dalej...

Poranna wyprawa na tereny Aborygenów, (w Mossman George) okazała się lekką porażką. Chodzenie przygotowanymi alejkami z przewodnikiem było mało porywające mimo, że facet starał się ze wszystkich sił. 

Poszukiwanie krokodyli w rzece Daintree było bardziej porywające. 
Wypatrzenie wolno żyjących krokodyli było nie lada sztuką.
Na nic się zdało kuszenie pięknej plaży Cape Tribulation.
Wszędzie były znaki informujące o wszędobylskiej obecności maleńkich meduz, które potrafią zabić w mało przyjemny sposób. Szkoda!!!!!
Wieczorem byliśmy w typowej Australijskiej knajpce Ochra. Tutaj jadłam kangura, który był pyszny. 
Powrót nadmorską promenadą przy wieczornej bryzie był uroczy, ale trzeba było zmusić się do spania, bo czekał as następny dzień!

środa, 19 listopada 2014

Ciepło, ciepło,ciepło...


Cairns przywitało nas cudownym ciepłem. Po 35 godz podróży mogłam się wreszcie wykąpać. Nie poszliśmy spać i zaczęliśmy zwiedzać okolicę. Widok błękitu z zielenią lądu stanowiły cudowny zlepek naszej rzeczywistości.
 Wszystko nam się podobało: kolor nieba, palm, pelikany baraszkujące przy brzegu.
 Nawet lądujący helikopter. 
O zejściu z promenady do wody mogliśmy jednak zapomnieć. Tu bardzo łatwo można stać się pożywieniem krokodyla.
Wczoraj na promenadzie zaatakowana została pani z pieskiem. 
Po obfitym posiłku poszliśmy spać ok. północy. Przed trzecią obudził mnie telefon. Wstałam nieprzytomna myśląc, że to budzik. Wykąpałam się, ubrałam i będąc gotowa na zdobywanie Australii zorientowałam się, że jest 3 w nocy!!!!!! Niestety o spaniu już nie mogło być mowy. W tej sytuacji usiadłam na tarasie i otulona ciepłym powietrzem prowadziłam "wnikliwe", nocne obserwacje, do 8. 
Po czym wyglądając jak zombi, stawiłam się  w recepcji celem zdobycia wszystkich krokodyli w okolicy......

poniedziałek, 17 listopada 2014

Najpierw męka, potem Australia...


Pięciogodzinny odcinek Warszawa-Dubaj przelecieliśmy w kompletnym ścisku. Wszystkie miejsca były zajęte. Stewardessy bardzo zgrabnie przynosiły napoje i posiłki. Gorzej było z odbieraniem " zastawy". Efektem ciągłego przynoszenia i braku odbierania były góry naczyń na stolikach. Podczas najmniejszych turbulencji wszystko lądowało na kolanach pasażerów. Z nami leciała bardzo głośna i dużo pijąca grupa. Większość z nich stanowili wielcy, łysi faceci. Panowie po pijaku przekrzykiwali się całą drogę. Na koniec podróży jednemu z nich zginął jeden but, a drugiemu dwa. Nie wiem czy buty odnaleziono i kto je schował. Kiedy opuszczaliśmy samolot panowie samotnie na czworakach szukali zguby...
Pięć godzin w Dubaju, na ostro klimatyzowanym lotnisku, minęło bezboleśnie. 
Sześciogodzinny lot z Dubaju do Singapuru był nieco luźniejszy i obok miałam  wolne miejsce, ale na lotnisku w Singapurze byłam zmasakrowana i nie tylko ja.
Na szczęście ostatni samolot do Brisbane był luźny i lecieliśmy leżąc!
Po 7 godzinach lotu, w tym sześciu spania, na australijskiej ziemi stanęłam wypoczęta i w świetnym nastroju.
A teraz niektórzy leżą sobie jeszcze 5 godz na lotnisku, po których wsiadamy do ostatniego samolotu. 
I to będzie koniec naszej męki! 

niedziela, 16 listopada 2014

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami...


Oczekiwana wyprawa do Australii wreszcie stała się faktem! W kompletnym zagonieniu nie zaczęłam przygotowywań wcześniej. W związku z tym moje pakowanie w ostatniej chwili nie nosiło znamion " uporządkowanego"! 
                                 

Ale to nic siedzę w samolocie, nie mam pojęcia czy spakowałam potrzebne rzeczy i jestem szczęśliwa- bo to już nie ma znaczenia. Liczy się tylko Australia i nuuuuuurki! 

Można się zakochać...


Przejście przez Teplickie Skały do Adrszpatskich Skał w Czechach powaliło nas absolutnie. 
Wędrując cały dzień między niesamowitymi tworami skalnymi czułam się jak mróweczka zagubiona wśród dziwnych olbrzymów. 
Tutaj na szczęście nie było tłumów. 
Wszystko jest tu meganiezwykłe. 
Niektóre skały mają nadane nazwy ( np. Topór Rzeźniczy). Ogłosilimy konkurs na najciekawsze zrobienie zdjęcia skale i nadanie jaj nazwy. Zaowocowało to nasileniem się naszej aktywności ( która i tak nie była mała). Łażąc po drabinach i i innych dziwnych miejscach wyszukiwliśmy różne dziwolągi. Zwyciężyła Ewcia ze zdjęciem "Rybki".
Drugie miejsce zajęła Gonia ze zdjęciem pt. "AngkorWat".
Nie dziwię się, że Czesi są dumni ze swoich skał.
W nich niezwykle łatwo można zakochać się do szaleństwa!