wtorek, 16 lutego 2016

Topolina- zwykła i niezwykła


Zostaliśmy zaproszeni, przez naszych przyjaciół, do Topoliny. Miejscowość znajduje się w powiecie legionowskim i ma "aż" 10 ulic. Mała wieś z mieszkańcami o wielkim sercu. Tutaj gospodarze zaplanowali spotkanie załóg będących na naszym karaibskim rejsie. Oprócz żeglarzy przybyli osobnicy nie biorący udziału w żeglowaniu i dwa psy. Przywitanie zaczęliśmy od niezłej zadymy albowiem Brus na przywitanie wygryzł naszej suczce kupę sierści z tylnej części ciała. 
Spotkanie rozpoczęliśmy trekkingiem.

            ( Demi jest ciężko pokonać....)

                        
                            ( Brus z miną niewiniątka...)

Okolice ( nie pierwszy zresztą raz) zachwyciły nas absolutnie. 
         ( Artystyczna praca bobrów!)

Szkoda tylko, że dzień był pochmurny. 
Mieliśmy nawet spotkanie z kangurem! 
Przed zmierzchem wróciliśmy gdzie czekało na nas pyszne żarcie, pokaz zdjęć z naszego wyjazdu i muzyka. Wieczorem dojechała reszta załóg.
Jeżeli ktoś sądził, że następnego dnia będziemy wylegiwać się w łóżkach to był w błędzie! Niedzielny ranek przywitał nas piękną pogodą. 
                       
 O 11 znów wyruszyliśmy. 
Tym razem podziwialiśmy pięćdziesięcioletnią zaporę w Dębem. 
Płynąca tu Narew była (tego dnia ) rwąca i niebezpieczna.
Ale jakoś daliśmy radę... 
Do Warszawy wróciliśmy zachwyceni naszym spotkaniem z przyjaciółmi, które odbyło się nie tylko przy biesiadnym stole!




niedziela, 7 lutego 2016

Hu, hu, ha- nasza zima zła!


Nie bardzo rozumiem radości ludzi, kiedy zima nie okrywa przyrody białym płaszczem. Dla mnie to masakra żyć od listopada do marca w burych kolorach. Przedkładać deszcz i błoto nad śniegiem i optymistyczną bielą?! Absolutnie niezrozumiałe! 
Ostatnia zima, do tej pory, królowała bardzo krótko. 
Półtoratygodnia temu postanowiliśmy wykorzystać najście zimy i poszliśmy na łyżwy, na nasze jeziorko. Mróz trzymał od dłuższego czasu i warstwa lodu miała ponad 30 cm. Dwie godziny zajęło nam przygotowanie tafli do łyżwiarskich wyczynów. 
Ale było warto! 
Pies oszalał z radości. 
Okazało się, że śnieg jest lekki i puszysty. 
Dzięki temu mogliśmy jeździć po całym jeziorze! Było fantastycznie. Zaplanowaliśmy nawet za tydzień wspólne łyżwy i biesiadę na jeziorze.
Niestety po trzech dniach przyszła odwilż, a temperatura podskoczyła do +12 stopni! 
Cóż było robić... Skoro przyszła wiosenna aura pojechaliśmy grupą do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego na trekking. 
Szliśmy wzdłuż wijącej się Mieni i było super! 
Kocham te nasze niespodziewane małe podróże! 

poniedziałek, 1 lutego 2016

Kopenhaga w pigułce


Rano obudził nas wspaniały widok z naszego pokoju w hotelu na barce. 
Pogoda znacznie się poprawiła więc przed wyjazdem do Polski postanowiliśmy " oblecieć" część stolicy Danii. Zaczęliśmy wędrować po wyspie Christianshavn.
Mijaliśmy ładne zabudowania znajdujące się bezpośrednio nad kanałem. 
Zacumowano tu na zimę wiele żaglówek i motorówek. 
Niepokojącym jest fakt, że rzadko kto okrył jachty jakąkolwiek plandeką.
W związku z tym większość łódek jest pokryta buro-zielonym mchem i szaro-czarnym grzybem. Dla nas żeglarzy jest to bardzo przykry widok. 
   Architektura duńska charakteryzuje się dużym umiarem. Umiejętnie połączono teraźniejszość z przeszłością. 
Doszliśmy do mini przystani gdzie cumują barki pasażerskie. 
Poinformowano nas, że bilet możemy kupić na barce.
Na pokładzie spotyka nas niespodzianka: nie można zapłacić kartą, a my nie mamy duńskich koron! Po krótkiej chwili konsternacji pan oficer uśmiecha się do nas szeroko i prosi abyśmy (za darmowe przepłynięcie) małej syrence kupili lody! 
W doskonałych humorach przepłynęliśmy na drugi brzeg. 
Po czym skierowaliśmy swoje kroki do małej syrenki - symbolu Kopenhagi. 
                            
     Wzruszyłam się widząc bohaterkę z baśni Jana Christiana Andersena. Romantyczna postać syreny przycupnęła nieśmiało na kamieniu. 
Nie rozumiem żalu ludzi, że syrenka jest mała i na zwykłym kamieniu... A jaka powinna być?! Może wielkości Warszawskiej Syreny, która niewiele swoją posturą ma wspólnego z kobietą, a tym bardziej z syreną! 
Kopenhaska syrenka jest odzwierciedleniem bajkowej postaci! Nie ma tu absolutnie żadnego zadęcia, które często towarzyszy polskim rzeźbom z okresu socjalistycznej Polski. 
Niestety nie możemy tu stać wiecznie, więc ruszamy na południe.
                              
      W Danii większość ludzi , bez względu na wiek, pogodę i temperaturę, jeździ rowerami. 
Aby Duńczycy mogli wszędzie dojeżdżać, na swoich dwóch kółkach, została genialnie przygotowana, dla nich, infrastruktura. 
Widząc damską część rowerzystów,w cienkich rajstopach i bez czapek, ( za to z czerwonymi nosami) zastanawiam się jak często chorują i za ile dni będzie chora nasza córka.:))
My (wędrując piechotą) zachwycamy się Marmurowym Kościołem i Zimowym Pałacem Królewskim. 

Cały czas nowoczesność miesza się z tradycją.
Na koniec naszej jednodniowej wędrówki dochodzimy do Nyhavn. 
Jest to prawdziwa perełka! Kolorowe kamieniczki z knajpkami są przecudnej urody. 
Stojące łódki w kanale są absolutnym dopełnieniem tego obrazka ( tutaj bardziej zadbane). 
Wszystko tutaj mnie zachwyca. 
Tawerenki mimo zimna mają czynne ogródki.
Dzięki podwieszonym nagrzewnicom klienci chętnie biesiadują wieczorami na zewnątrz. ( Nie rozumiem dlaczego w Polsce zimą likwidujemy ogródki!)
Przed zmierzchem opuszczamy stolicę Danii i jedziemy do domu. 
    Na promie, do Rostoku, jesteśmy świadkami ćwiczeń ratowników. 
Wszyscy współczują im lodowatej wody i padającego, marznącego deszczu! 
O pierwszej w nocy docieramy  do domu, a ja zaczynam planować wyjazd do Danii... (Tylko poczekam do lata).