czwartek, 21 kwietnia 2016

Powrót do cywilizacji. ( Indie)


Powrót z dżungli Parku Narodowego Mudumalai do cywilizacji, jak to w Indiach, był błyskawiczny. W miastach przywitały nas tłumy ludzi, korki i ciągły zgiełk na ulicach, i oczywiście wszędobylskie, w tym kraju, śmieci. 

Przykro było znowu widzieć bezdomnych.
                       
W tym całym bałaganie spokojnie egzystowały włóczące się krowy i rozrabiające małpy. 


W Mysore, po rozładowaniu bagaży, przesiedliśmy się na tuk tuki. 

Pokochałam te cudowne pojazdy parę lat temu na Sri Lance.  Trzeba jednak przyznać, że jazda hinduskimi ulicami, z popisującymi się kierowcami, może każdego europejskiego rajdowca doprowadzić do zawału!
Po południu pojechaliśmy tuk tukami do centrum, żeby powłóczyć się uliczkami. Trafiliśmy do dzielnicy warsztatów. 

Jeżeli jakaś telewizja zrobi program " Zrób to sam", to należy go zrealizować w Indiach. Tutaj można kupić wszyyystko! W Polsce sklepy, dla "złotych rączek", stały się rzadkością. W Europie nie naprawiamy uszkodzonych rzeczy, tylko wymieniamy całe moduły lub najzwyczajniej w świecie kupujemy nowy sprzęt! 
Po południu udaliśmy się na targ kwiatowy. Zaczęło już być ciekawie na ulicach okalających targowisko.
Ale to co zastaliśmy na miejscu przerosło nasze oczekiwania. 
Muszę przyznać, mimo mniejszych gabarytów, bazar w Mysore wywarł na mnie większe wrażenie niż suk w Marrakeszu!
                            
Sprzedawcy kwiatów darli się w niebogłosy. 

                      
Panował nieprawdopodobny ścisk. O dziwo nikt z nas nie został okradziony. Zapach jaśminu i innych kwiatów oszołomił nas absolutnie. Niektórzy z nas błyskawicznie dostali kataru siennego. Poza tym trzeba było uważać na rozpychające się krowy. 
Kto nie zdążył zrobić uniku dostawał cios rogami ( Basia nieźle oberwała w udo). 
W części gdzie sprzedawano owoce i warzywa było troszeczkę luźniej. 
Trzeba przyznać, że mango i banany były wyśmienite!

Wydostanie się z bazaru zajęło nam dłuższą chwilę.
Wieczorem rozświetlone witryny sklepów pokazywały tysiące sari!

Został nam nocny powrót do hotelu tuk tukami. 
Po krótkich targach o cenę zasiedliśmy do naszych bolidów. Jak na nas przystało nie był to oczywiście zwykły powrót. Urządziliśmy zawody: ostatni tuk tuk stawia reszcie piwo! Naszych kierowców nie musieliśmy długo namawiać. Jazda w południe była szaleństwem, a to co się działo podczas naszych zawodów graniczyło z samobójstwem! Kierowcy przejęli się absolutnie i nie przestrzegali żadnych nakazów, zakazów, kierunków jazdy czy świateł! Mimo niesamowitego poświęcenia naszego kierowcy zajęliśmy drugie miejsce! Zwyciężył tuk tuk Basi, Małgosi i Jurka. Na szczęście nie byliśmy ostatni!

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Park Narodowy Mudumalai. (Indie)


W każdym miejscu na świecie jestem szczęśliwa kiedy mogę podziwiać zwierzęta na wolności. Dziś jedziemy do Parku Narodowego Mudumalai gdzie mam nadzieję zobaczyć cieszące się wolnością zwierzęta. 
Zbliżając się na miejsce widzimy wspaniałe drzewa i co raz więcej zwierząt.

Nasz busik nie nadaje się do jazdy po wertepach więc zamieniamy go na jeep'y. 
Przyjeżdżają po nas tylko dwa samochodziki. Załadowanie naszej grupy z bagażami okazuje się dużym wyzwaniem. W związku z tym jazda po kamulcach załatwia nam masę siniaków na całym ciele! Wreszcie naszym oczom ukazują się skromne domki.
Zakwaterowanie zajmuje nam chwilkę i mamy półgodziny wolnego. Nasze chałupki są urocze.
Z tarasów możemy oglądać życie zwierząt i co chwila słyszymy ryk słonia i łamane przez niego gałęzie!
Czegóż chcieć więcej! 
Po obiedzie wyruszamy jeepami. Objeżdżamy obrzeża rezerwatu. Spotykamy niezwykłą wiewiórkę ( ratufa bicolor).
Naszym oczom ukazuje się olbrzymi gaur indyjski. Zauroczeni zwierzakiem robimy mu dziesiątki zdjęć. 
Po zmierzchu wracamy do serca dżungli.
Tutaj czekają na nas jeep'y parku,  którymi jedziemy na nocny objazd. Samochody są wyposażone w reflektory. Okazuje się, że wokół nas leżą setki zwierząt.
 Ich błyszczące oczy wyglądają jak rozsypane diamenty. Jesteśmy zachwyceni.
Prawdziwą wisienką na torcie są dwa dorosłe słonie z młodym. 
Na sam koniec napotykamy śpiące dziki, które leżą przytulone w zagłębieniu ziemi. 
W nocy nie mogę spać tylko obserwuję podchodzące pod domki  zwierzaki.
Następnego dnia o 6.30 idziemy się przejść z przewodnikiem. Podziwiamy przyrodę.

Mogłabym tu pobyć jeszcze kilka dni. Niestety musimy opuścić to niezwykle miejsce. Żegnamy małpie rodziny.
Niektóre małpki usiłują wtargnąć do samochodu.
Szkoda wyjeżdżać.....

wtorek, 12 kwietnia 2016

"Wsiąść do pociągu byle jakiego.." (Indie)


Dziś jedziemy do Ooty, które znajduje się w górach.
Jadąc obserwujemy codzienność Hindusów, która w Indiach, w wielu sprawach, jest dla Europejczyka niezrozumiała. 
Opuszczamy dziś prowincję Kerali i wjeżdżamy znów do Tamilnadu. 
Mimo, że jesteśmy cały czas w Indiach kierowca musi odprawić dokumenty. 
Tutaj nawet przy odprawach życie handlowe nie zamiera!
Wreszcie ruszamy by po kilku minutach być zatrzymanym przez policję. Nie są zbyt mili i wypytują nas o różne rzeczy. Żądają zdjęcia polskiej flagi, z drzwi naszego busa, i domagają się dwóch piw! W końcu ruszamy dalej.
Zaczynamy się piąć w górę. Po pewnym czasie silnik w naszym busie zwyczajnie się gotuje. Na przymusowym przystanku Sami biega po wodę do silnika.
Mieszkańcy przyglądają się nam z dużym zainteresowaniem.
 My robimy zdjęcia mieszkańcom i usiłującymi wejść do samochodu małpom. 

Spóźnieni docieramy do Coonoor, gdzie w ostatniej sekundzie dopadamy odjeżdżający pociąg.
Mamy bilety w pierwszej klasie. 
Brud jest przyklejony wszędzie, ale mi się podoba. 
                                  Fot. M. Przybylska

W naszym wagoniku jedzie przemiłe hinduskie małżeństwo z dwójką dzieci. 
Zabawiamy się z nimi w gry słowne charakterystyczne dla danego języka. Jak zawsze polskie " chrząszcz brzmi w trzcinie" jest absolutnym hitem. 
Za oknem pociągu obserwujemy widoki i życie mieszkańców.


Kiedy przejeżdżamy tunelami Hindusi wychylają się z okien i drą w niebogłosy. Nie mogę się powstrzymać i w następnym tunelu też zdzieram gardło. A co!
Dojeżdżamy do stacji Ooty, która znajduje się na wys. 2240 m. 
Miasteczko nie jest kunsztem architektonicznym. 
Gorąc trochę osłabł. Dla Hindusów taka temperatura wymaga założenia czapek i swetrów!

Życie tutaj nie jest najłatwiejsze. Rano przed odjazdem obserwuję rodzinkę, która rozpoczyna dzień. Myją się w kubełku po farbie. 
Dziecko szoruje szczoteczką ząbki, a potem szura nią po brudnym betonie. Mieszkają w komórce. Ech życie, a my w Polsce marudzimy z byle powodu...