wtorek, 30 sierpnia 2016

Nie taki diabeł straszny! (Kopenhaga)


Sobotnie prognozy pogody, na niedzielę w Kopenhadze, były beznadziejne. 
O szóstej rano obudziła mnie burza z piorunami. Do 9.30 lało obficie. Ok. 10 przestało padać i zaświeciło słońce. Wykorzystałyśmy dziurę w niebie i zeszłyśmy do patio. 
Tutaj, na jeszcze mokrej ławce (wytarłyśmy ją gazetą), zjadłyśmy szybkie śniadanie i ruszyłyśmy ponownie na podbój Kopenhagi. 
Ciesząc się słońcem pojechałyśmy do Ogrodu Botanicznego (założony w latach 1871-1874). 
                          
                                    Fot. A. Danielak

W przewodnikach ogród jest opisany jako niezwykłe symetryczne i starannie prowadzone cudo. Z tą starannością, w tym wypadku, nie należy przesadzać. Ogród jest bardzo ładny, ale są też zapuszczone miejsca, a gdzie niegdzie ziemia świeci ugorem, który usiłują opanować chwasty. 
Natomiast budynek palmiarni z przeszkloną kopułą jest niesamowity. 
Przy wejściu bucha wysoka temperatura i wilgoć. Można kręconymi schodami wejść pod kopułę budynku. 
                            
                                        Fot. A. Danielak

Pod kopułą jest przejście, którym z przyjemnością wędrujemy.
W parku widzimy kwitnące krokusy ( co jest dosyć osobliwą porą). 
Po spacerze w ogrodzie jedziemy na Købmagergade. Jest to bardzo popularny deptak. Zostawiamy rowery i spacerujemy z licznymi turystami i mieszkańcami. Znajduje się tu wiele sklepów ( my też zaliczamy szybki shopping). 
W środkowej części Købmagergade wznosi się bardzo ciekawy zabytek: Rundetårn ( Okrągła wieża). Mieści się tutaj  uniwersyteckie obserwatorium astronomiczne. Wieża ma 35 m wysokości. Prawie na sam szczyt prowadzi wygodna rampa, którą wciągano instrumenty astronomiczne. 
Władcy lubili się popisywać wjeżdżając konno, a caryca Katarzyna wjechała na taras sześciokonną karocą! 
Współcześnie odbywają się tutaj wyścigi rowerowe.
Podejście rampą jest bardzo komfortowe, a z wieży rozciąga się rozległy widok na Kopenhagę. 
Po zejściu z wieży jeździ y lub maszerujemy uroczymi ulicami.
Co jakiś czas popaduje deszcz. Więc wpadamy na drobne piwo..
                             

Pod wieczór jedziemy do miejsca, które nazywa się Street food. Na nabrzeżu, w rozległej hali, można zjeść dania z całego świata. Przy wielkich drewnianych stołach zajadają się tłumy głodomorów. 
                               
Wypełnione jedzeniem jedziemy do domu. 

Tutaj przy szampanie i truskawkach kończymy pracowity dzień.....   
Wbrew prognozom miałyśmy super niedzielę.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Dania czy Hiszpania?


Dania przywitała mnie cudowną pogodą i pięknymi krajobrazami. 

Na lotnisku czekała uśmiechnięta córka. W jej mieszkanku zostawiłam bagaże. Ania zachwycona zjadła na śniadanie polski chleb i ser. 
                  
Po godzinie jechałyśmy rowerami ulicami Kopenhagi. Jazda rowerem, w tym mieście, jest prawdziwą przyjemnością. Prawie wszędzie są wytyczone bezpieczne drogi rowerowe ( powinniśmy się tego wreszcie nauczyć!).
Rowery są tutaj wszechobecne. 

Jest piękny, gorący dzień. Duńczycy cieszą się pogodą jak małe dzieci, w piaskownicy, nowymi zabawkami. Jest to prawdziwa celebracja słońca. Tłumnie wylegają na ulice. 
                      Nythavn- malowniczy zakątek Kopenhagi

Zalegają w parkach. W knajpkach nie można wbić szpilki. Licznie rozstawione leżaki na chodnikach i skwerach są pozajmowane przez miłośników słońca. 
Mam wrażenie, że znajduję się na południu Europy, a nie w Danii. Kopenhaga skąpana w słońcu troszkę przypomina mi Barcelonę! 
Dojeżdżamy do nowego budynku biblioteki ( Black Diamond Library), który znajduje się nad kanałem (Kobenhavns Havn)
                              
Mieszkańcy i turyści pływają tu wszystkim co się unosi na wodzie. 
Na przejażdżkę statkami wycieczkowymi trzeba czekać w kilometrowych kolejkach. 
Odbywa się tu również maraton pływacki! 
W aglomeracjach miejskich kanały przypominają obrzydliwe ścieki, ale nie w Kopenhadze. Kanały miejskie należą tu do najbardziej czystych na świecie i można spokojnie pływać! W maratonie biorą udział setki osób. 
Co kilkanaście minut startują grupy uczestników. Wszędzie na ulicach napotykamy pływaków w piankach.
Pod koniec dnia zasiadamy aby coś zjeść. W maleńkiej restauracyjce zamawiamy spaghetti z cukinii. To niespotykane danie smakuje mi absolutnie i wiem, że muszę się dowiedzieć jak je przygotować. 
Wieczorem zmęczone wracamy do domu i przy kieliszku prosecco gadamy o wszystkim i o niczym...

sobota, 27 sierpnia 2016

Kopenhaga czeka!


Wiecznie gdzieś pędzimy i odkładamy odwiedziny u córki. W końcu dwa dni temu kupiłam bilety i lecę na babski weekend do Kopenhagi. Każdy Polak jak jedzie w odwiedziny to z upominkiem. Nie chcąc ryzykować poprosiłam, wczoraj,  aby córka napisała czego potrzebuje. Lista wyglądała tak: chleb- same ziarna, biały ser, pierogi z jagodami ( mogą być nawet kupne!!), kabanosy i wódka Soplica- orzech laskowy(!). Dodatkowo zapakowałam kwaśne konfitury z mirabelek  (rodzinnej produkcji). 
                        
    Będzie fajnie.......

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Nie tylko Łupawa..


W Smołdzinie znajduje się słynne wzgórze Rowokół. Oczywiście nie mogliśmy tam nie pójść. Cudownie wyglądaliśmy wędrując w sandałach i białych skarpetkach lub crocsach! 
Na wzgórzu zobaczyliśmy wieżę widokową, z której rozciągał się widok zapierający dech w piersiach. 
Z wieży zobaczyliśmy cel naszej podróży: Surfcamp na jeziorze Gardno. 
Ostatniego dnia czekało nas do przepłynięcia tylko 9 km. Malownicza Łupawa żegnała nas kolejny dzień malowniczymi krajobrazami. 
W Człuchowie, gdzie znajdował się niebezpieczny jaz z silnym odwojem,
kolejny raz przenieśliśmy kajaki. 
W końcu dopłynęliśmy do ujścia Łupawy do jeziora Gardno. 
Tutaj przyszedł czas pożegnać rzekę, która towarzyszyła nam przez cztery dni.
Czekała nas przeprawa przez Gardno. Wiał silny wiatr i była półmetrowa fala. Co chwila woda zakrywała kajaki. Na szczęście szczelne fartuchy chroniły nas przed wodą. Musieliśmy bardzo uważnie płynąć. Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Zdaliśmy sprzęt, przebraliśmy się i pożegnaliśmy gościnny Surfcamp.  
Rozformowaliśmy naszą szaloną dwunastkę i rozpoczęliśmy powrót do domów. My postanowiliśmy odwiedzić Łebę i zobaczyć morze. 
I oczywiście zjeść w porcie pyszną, świeżą rybę. 
Była to nasza podróż sentymentalna,  albowiem przez wiele lat spędzaliśmy tu wakacje.
Łeba zmieniła się bardzo, ale morze wciąż było takie same... 
W ośrodku wczasowym, gdzie mieszkaliśmy wiele razy, czas się zatrzymał. 
Z łezką w oku odwiedzaliśmy "nasze" miejsca. 
Odwiedzenie Łeby było fantastycznym zwieńczeniem naszej kilkudniowej kajakowej przygody na Pomorzu. 
Z niechęcią rozpoczęliśmy powrót do domu?.





sobota, 20 sierpnia 2016

31 km w jeden dzień kajakami: można! (Spływ Łupawą)


Niektórzy z nas byli przerażeni kiedy, trzeciego dnia, czekała nas trasa z Damna do Smołdzina (31 km). 
Musieliśmy wcześnie wstać i po ósmej  (o zgrozo) byliśmy na wodzie. 
Tym razem nie napotkaliśmy innych grup kajakowych, więc pokonywanie przeszkód i przenosek odbywało się bardzo sprawnie. 
Rzeka jak każdego dnia czarowała nas urodą. 
Co nie znaczy, że była łagodna (jedna osoba leżała do góry dnem). 
Po różnych akcjach wodnych z poprzedniego dnia miałam nadwyrężony bark, a Dorota nadgarstek. Trochę nam się ciężko wiosłowało, ale tu przyszli nam na pomoc Wojtek i Sebastian, którzy nas holowali przez ładny kawałek. 

    (Wojtek i Artur nie dość, że dżentelmeni to do tego przwdziwe przystojniaki:))

W połowie drogi zrobiliśmy przerwę. 
Profesjonalnie siekierą przygotowaliśmy zabrane żarełko.
Niektórzy wysuszyli, na słoneczku, wrażliwe części ciała. 
Zadowoleni z życia ruszyliśmy dalej.
Czekały nas trudne jazy i bystrza
Dzięki informacji z Serf-campu wiedzieliśmy gdzie możemy próbować przepłynąć, a gdzie należy wziąć na wstrzymanie i przenieść kajaki. 
Płynąc w słońcu podziwialiśmy widoki i wzgórze Rowokół. 
Pod koniec trasy zrobiliśmy jeszcze małą przerwę.
Tutaj wyjedliśmy wszystko co było w kajakach. 
Po 18 dotarliśmy na miejsce. Kajaki zostawiliśmy w Gościńcu u Bernackich.
W Smołdzinie mieliśmy do dyspozycji nieduży, stary dom. 
Oczywiście pokoje wyglądały za naszej bytności jakby je wielokrotnie nawiedzał huragan. 
                    
Wieczorem, przez otwarte okno, do naszego pokoju wlatywały nietoperze. 
W nocy odkryliśmy, że niektóre kaloryfery są gorące. Dzięki temu mogliśmy wysuszyć nasze rzeczy (które już zwyczajnie śmierdziały). 
Rano okazało się, że życzliwi gospodarze specjalnie napalili dla nas w kotle!
Fajnie kiedy spotyka się ludzką życzliwość..