środa, 31 stycznia 2018

Roca Partida- tutaj dostaliśmy nurkowego obłędu. (Meksyk)


Roca Partida była naszym ostatnim przystankiem w tej wyprawie nurkowej. 
Kiedy kapitan cumował naszą łódź zachwycaliśmy się kształtem skały otoczonej promieniami słońca.
Mieliśmy tu spędzić kolejne dwa dni nurkowe. Odprawa pokazała nam, że niektórzy mają szansę odbyć nurkowania życia. I była to prognoza prawdziwa!
Podczas każdego nurkowania towarzyszyły nam ogromne ławice. 
Tysiące różnych ryb mieniło się w promieniach słonecznych. Między nimi pływały rekiny rafowe i ogromniaste rekiny galapagoskie. 
A wśród tego podwodnego raju unosiła się nasza grupa nurkowa! 
Od czasu do czasu mijała nas piękna, czarna manta.
Naszym zachwytom nie było końca! 
Pod nami, na kilkudziesięciu metrach przemieszczały się ławice rekinów młotów. Niektóre z nich gościły, na krótko na naszej głębokości, aby z prędkością błyskawicy coś upolować. Po czym wracały do swoich.
Około południa rekiny rafowe, zmęczone po nocnych, łowach zaczynały szukać miejsca na odpoczynek. Wykorzystywały do tego każdą, nawet najmniejszą półkę skalną, lub szczelinę.
Ich układanie się, w ścieśnione kupki, wyglądało prześmiesznie.
Niektóre, w sennym letargu, zostawały spychane przez prąd wodny. Rozbudzone usiłowały ponownie wepchnąć się do grupki, z której wypadły. Wyglądały jak kociaki upchnięte w koszyku. 
Tylko mureny nie podzielały naszego zachwytu.
Wieczorem,niektórym z nas, było mało przebywania w wodzie i zażywali relaksu w jacuzzi!
Kolejny dzień zaczął się równie pięknie jak poprzedni. 
Na drugim nurkowaniu ławica się rozstąpiła (niczym kurtyna w teatrze) i ujrzeliśmy rekina wielorybiego na około 20 metrach! 
To co się działo sekundę później jest niemożliwym do opisania! Oszaleliśmy ze szczęścia. Rekin krążył wśród nas przyglądając się nam z lekkim zdziwieniem. 
Grupa fotografów pedałowała, ile miała sił w płetwach, aby zrobić jak najlepsze zdjęcie lub film.
W połowie dnia okrzyknęliśmy ten dzień najlepszym dniem tego safari nurkowego.
Na naszym ostatnim nurku ( tego safari oczywiście), w trzydziestej minucie, nasz kolos przypłynął na kilka pożegnalnych minut.

Trzeba przyznać, że to było pożegnanie, o jakim każdy nurek marzy. A nam spełniło się to marzenie..


poniedziałek, 29 stycznia 2018

Socorro- tu nurkowania rozpoczęliśmy z przytupem. (Meksyk)


Czekają nas tu dwa dni nurkowe. Naszym przewodnikiem jest tym razem sam kapitan.
 W dziesiątej minucie, między skałami, napotykamy samotnego delfina. 
Początkowo myślimy, że go przestraszyliśmy, ale jesteśmy w absolutnym błędzie! Nie wiem kto kim jest bardziej zainteresowany! Nasz bohater pływa między nami.


Wywija radosne koziołki i patrzy nam głęboko w oczy!
Czy można chcieć czegoś więcej??
Na każdym nurkowaniu jest coraz ciekawiej.
Tańczy z nami manta. 
Nie odpływa w siną dal tylko kilkakrotnie zawraca i w eleganckim stylu płynie slalomem pomiędzy szalejącymi nurkami. Bije od niej spokój, którym nie jeden z nas powinien się zarazić..
Jakby było mało atrakcji spotykamy stado delfinów. Matka z młodym oddziela się od grupy i przypływa do nas. 
Mam wrażenie, że przedstawia nas dziecku jako niegroźnych, aczkolwiek nie całkiem zrównoważonych dziwolągów. 
W promieniach słońca świat pod wodą jest radosny. Oczarowani jesteśmy nurkami na Socorro. Nie chce się nam opuszczać tego miejsca, ale trzeba ten świat gonić, więc nocą płyniemy dalej..

niedziela, 28 stycznia 2018

San Benedicto- rozpoczynamy nasze nurkowania! (Maksyk)


7.00 rozpoczynamy omówienie naszego miejsca nurkowego przy San Benedicto.
W doskonałych nastrojach szykujemy się do pierwszego nura.
U kobiet oczywiście najważniejsze są detale..
 Oczekiwania mamy ogromne. Przecież czeka na nas niezliczona ilość rekinów, delfinów i mant! 
Pierwszy dzień mija spokojnie. 
Towarzyszą nam wszędzie rekinki rafowe. 
Widoczność niestety nie jest najlepsza. Gdzieniegdzie napotykamy niewielkiego rekina gitarowego.  
W oddali widzimy mantę. 
Drugiego dnia pogoda się pogarsza. Fale powodują, u niektórych, przymus leżenia w pozycji horyzontalnej. Dramenex ponownie okazuje się jedynym wybawieniem.
Trzecie nurkowanie podnosi nam lekko adrenalinę. Nurkujemy 50 minut  w towarzystwie czterech rekinów jedwabistych (silky shark), które upatrzyły sobie okolice naszej łodzi. 
Prąd jest dość silny, więc musimy nieźle się namachać aby utrzymać się w jednym miejscu. Rekiny pływają wokół nas ze stoickim spokojem.
Na czwarte nurkowanie idzie połowa grupy. Zaczyna lekko zmierzchać.
Jestem w grupie leniwców, którzy zalegli na pokładzie. W pewnym momencie widzimy stado zbliżające się do nas. Na delfiny są za duże, nie są to również orki ani wieloryby. 
Dla nas to nie ma znaczenia! Obserwujemy z zachwytem spektakl jaki przygotowały nam te niezwykłe zwierzęta. 
Dowiadujemy się, że cuda znajdujące się przed nami w wodzie to: false killer whale  (nazywane potocznie orką karłowatą). 
Grupa licząca kilkadziesiąt sztuk jest podzielona na kilka sekcji. Najpierw dają popis największe osobniki. Za nimi wykonują salta młodziaki. Na końcu baraszkują maluchy. Niektóre pod czujnym okiem matek. 
Widzimy pontony, które zbierają nurków z powierzchni oceanu. Nurkowie widząc zbliżające się zwierzęta błyskawicznie wracają do wody! 
Po godzinie wraca ponton z naszą uradowaną grupą, która również miała z nimi spotkanie.
Uśmiechnięci wkraczają na pokład.
Prawdziwą wisienką na torcie jest zachód słońca.
Tym akcentem żegnamy San Benadicto.

sobota, 27 stycznia 2018

Początek naszego meksykańskiego safari. (Meksyk)


Wreszcie docieramy do Cabo, gdzie rozpoczynamy nasze safari nurkowe.
 Porcik jest uroczy. Odwalamy najpierw papierkową robotę.
Wieczorem dociera, spóźniona, reszta polskiej grupy. Niestety ich bagaże, ze sprzętem nurkowym, zostały gdzieś zagubione. Łódka czeka do 24.00 i spóźniona wypływa w rejs. 
Pomagamy biedakom pożyczając części naszej garderoby. W nurkowe graty muszą zaopatrzyć się na łodzi. Kapitan zachowuje się jak prawdziwy dżentelmen i proponuje darmowe wypożyczenie sprzętu dla całej czwórki! 
Mimo przeciwności losu meldujemy się prawie wszyscy na łodzi o dźwięcznym imieniu Undersea Hunter. (Jedna chora osoba musiała zostać w Polsce).
Zostajemy przydzieleni do kabin.
Łódź jest nieźle zorganizowana logistycznie, a załoga dwoi się i troi by nam dogodzić.
Po 36 godzinach docieramy do wyspy San Benedicto. Dzień rozpoczynamy pięknym wschodem słońca.
Teraz już tylko pozostaje nam nurkować i nurkować..

sobota, 20 stycznia 2018

Kolorowe meksykańskie miasta


Kolonialne Puebla de los Angeles zostało założone w 1531 przez arcybiskupa Santo Domingo Toribio Benavente. 
Według legendy anioły zstąpiły na ziemię i zaplanowały kształt miasta. Wielobarwna, kolonialna architektura zachwyca nas absolutnie.

  

Nic dziwnego, że upodobał sobie to miasto Papierz Jan Paweł II. 
Wędrując uliczkami chłoniemy atmosferę miasta. 

Podobno życie płynie tu spokojnie i bez pośpiechu. 
Puebla jest bardzo ważnym ośrodkiem kulturowym, ale również przemysłowym, co nas zadziwia widząc charakter miasta. 
Miasto jest piękne zarówno w dzień jak i nocą.

Następnym miastem, które odwiedzamy to Tonantzintla. Spacerujemy w promieniach słońca po pięknym placu.
Przy nim znajduje się niezwykły kościół Santa Maria, którego budowę rozpoczęto w XVI wieku i trwała 100 lat. 
W drodze do Meksyku pozostaje nam jeszcze  Cholula.
 
Tutaj znajduje się największa piramida świata. 
W 1519 roku do Choluli dotarli Hiszpanie. Zobaczyli wzgórze Tepanapa o regularnych kształtach które było porośnięte trawą. Nie wierzyli w opowieści Indian o ukrytej tam piramidzie. 
Dziś stanowisko archeologiczne w Choluli jest dumą Meksyku. Jedno zbocze gigantycznej piramidy zostało odsłonięte i można je podziwiać. 
Przychodzą tu licznie turyści i całe rodziny. 
Nic dziwnego, bo jest co podziwiać. 
Na tym kończymy nasze zwiedzanie Meksyku. Zobaczyłyśmy skrawek i jest po co wracać!
A jutro lecimy w ciepłe rejony na nurki i też będzie fajnie!

piątek, 19 stycznia 2018

Wulkan Iztaccihuatl


Dzisiaj mamy zaplanowany trekkking na wulkan Iztaccihuatl, który znajduje się w meksykańskim paśmie Kordyliera Wulkanicza. Wulkan wznosi się na wysokość 5230m. Ostatnia erupcja miała miejsce w 1868 roku. 
Kiedy wychodzimy z hotelu jest -4 stopnie! W osiem o  osób jedziemy na miejsce rozpoczęcia naszej wędrówki ( ok. 4000 m). Jedzie z nami przewodnik górski Antonio. Na miejscu jest -6 stopni. Antonio ma ze sobą ciepłe rzeczy, którymi się posiłkujemy: ja pożyczam ciepłe polarowe rękawiczki. W moich palce zdążyły zamarznąć. 
Ku mojej wielkiej radości dostajemy od niego również kije. Antonio uprzedza nas, że trekking na tej wysokości jest bardziej wyczerpujący i należy często robić przystanki. 
Przekonujemy się o tym po kilkunastu minutach: oddech staje się płytki, serce się tłucze jak ptak w klatce, mamy zawroty głowy. Przystanki kilkuminutowe wyciszają problemy, więc pniemy się dalej. 
Przejrzystość powietrza i kolor nieba są fantastyczne. 
 Widzimy, w oddali,  obrzydliwy smog unoszący się nad Meksykiem. 
Przechodzimy na słoneczną stronę gdzie zaczyna robić się cieplej. Zaczynamy zdejmować warstwy ubrań.
Docieramy do pierwszej bazy. 
Nagrodą jest fantastyczny widok na sąsiedni wulkan. 
Tutaj spotykamy czwórkę beztroskich Czechów w sandałkach i krótkich spodenkach, za to z flaszką coli i rumu! 
Antonio patrzy na nich jak na rzadkie owady. Obdarowuje ich przekąskami. Dalej wędrujemy cztery z przewodnikiem. Reszta wraca na 4000m. 
Słońce oświetla szczyty. 
Mimo sporego zmęczenia jesteśmy zachwycone. 
Docieramy do drugiej bazy, gdzie odpoczywamy i mamy drobny posiłek.
Przewodnik bardzo się nami opiekuje. Okazuje się, że jesteśmy pierwszą polską grupą, z którą się wspina, a w dodatku babską!
Wreszcie dochodzimy do trzeciej bazy na 4800m.  
                    
                                  Fot. A. Rocka
Mimo zmęczenia jesteśmy zachwycone. 
Początkowo świeci słońce. Robimy pamiątkowe zdjęcia i odpoczywamy. 

Jemy i pijemy co przywlekliśmy ze sobą. W ciągu paru minut pojawiają się ciężkie chmury i zaczyna wiać zimny wiatr.
 Zakładamy puchówki i rozpoczynamy zejście. 
Antonio asekuruje te, które mają problemy z osuwającym się żwirem wulkanicznym pomiędzy wystającymi skałami. Tutaj zrobić sobie krzywdę jest niezwykle łatwo. Jest cierpliwy i bardzo pomocny.
Pył i żwir jest buro czarny. Jesteśmy w nim utytłani po pachy. Nie psuje nam to zadowolenia z przebytej trasy kiedy dochodzimy do samochodu, w którym śpią ci, którzy zawrócili.
             Fot. M. Zinkow

Przebyliśmy "tylko ok. 9km" na różnicy wzniesień ok. 800 m. Na tej wysokości jest to spory wysiłek. 
Teraz marzymy o kąpieli i kolacji!