poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Nasze dwa tygodnie na katamaranie. (Seszele)


Jakie były te dwa tygodnie- wspaniałe. Widoki kolejny raz powalały wszystkich.
Kapitan przeprowadził nas bezpiecznie przez wszystkie rafy.
Był to najbardziej obfity w ryby wyjazd w naszej żeglarskiej historii. 
                                 
Grzegorz i Dario spisali się na medal. 
Niezmordowanie wyciągali, każdego dnia, niezliczone ilości tuńczyków. 
Wśród nich były również tuńczyk wielkooki.  Największym sukcesem było wahoo. 
Każdego dnia jedliśmy potrawy z tuńczyka: zupa z tuńczyka, steki z tuńczyka, potrawki z tuńczykiem, sałatki z tuńczykiem i oczywiście tatar z tuńczyka!

Wachty każdego dnia sprawdzały się fantastycznie.
Talerze i miski były wmiatane!
Kobiety mogły niezwykle rzadko dotknąć wędek.
Nawet odnosiły niezłe sukcesy....
                            
Nieźle też nam szło malowanie przynęt, aby były chętniej brane przez ryby!
Nieraz musieliśmy poważnie popracować przy żaglach.
           Fot. M. Litwin
Większość czasu mieliśmy spokojną pogodę i załoga mogła się oddawać słodkiemu lenistwu.

A kiedy były tropikalne deszcze błyskawicznie zbieraliśmy deszczówkę i myliśmy w niej głowy.
Oj będziemy tęsknić za wschodami i zachodami słońca na Seszelach..


sobota, 21 kwietnia 2018

La Digue- najbardziej naturalna wyspa archipelagu Seszeli


Portowa atmosfera w La Passe jest niesamowita. 
Panuje tu ciągły zgiełk. Bez jednej przerwy przypływają tu i odpływają jednostki najróżniejszych maści. 
Przywożone są tu artykuły żywnościowe, odzież, materiały budowlane i sprzęty gospodarstwa domowego. Przy nas rozładowywane są wielkie łoża bez użycia żurawików i przedziwne szafy. Przy kolebiących się pokładach łodzi jest to niezły wyczyn. 
Podpływamy pontonem do jednego z pirsów. Błyskawicznie podbiega młody facet, odbiera od nas cumę i "bierze nas pod swoją opiekę". 
Zostajemy zaprowadzeni do przyportowej wypożyczalni rowerów, których na wyspie jest bez liku. 
Płacimy po 10 Eur i ruszamy zwiedzać wyspę.
Zaczynamy zwiedzanie od słynnego wybrzeża Anse Source d'Argent.
Wejście jest tutaj płatne i musimy zostawić nasze bolidy. Początkowo mijamy sporo osób. W ciągu naszej wędrówki zaczynamy się oddalać od ludzi aby wreszcie móc spokojnie napawać się urokami tego miejsca. 
A jest czym!
Ocean ma tu charakter jeziora, albowiem przybój jest oddalony o kilkadziesiąt metrów. 
Początkowo wędrujemy w wodzie po kostki. 
Jest przypływ i wracamy kiedy woda nam sięga powyżej bioder. Zatrzymujemy się na parę chwil schłodzenia w wodzie. 
W uroczym przybrzeżnym barku kupujemy przepyszne soki.
Teraz czekają nas odwiedziny plaży przy zatoce Grand Ans, gdzie ocean potrafi pokazać pazurki. 
Przez kilka chwil napawamy się wyczynami serferów. 

Fale są tu fantastyczne, ale też bardzo zdradliwe. Chwila nieuwagi może kosztować wciągnięcie w wielki błękit. 
Szalejemy w falach około godziny.
Jesteśmy wykończeni absolutnie! 
Piasek mamy wszędzie! Niestety musi kiedyś nastąpić kres naszego szaleństwa. Na plaży nie ma pryszniców, a nas czeka spory kawałek do portu. Za rozwalającą się komórką znajdujemy szlauch. Po chwili odnajdujemy zawór ze słodką wodą. Jesteśmy uratowani! Zmywamy pośpiesznie sól i piasek i rozpoczynamy jazdę, w upale, pod górę. 
         Fot. M. Litwin

Po kilku mimutach nie zostaje śladu po naszym prysznicu. 
W końcu, po kilku godzinach, docieramy na pokład naszego katamaranu. Wachta przygotowała wspaniałą kolację, po której padliśmy w zasłużony sen. 
Fajnie jest świat doganiać.

piątek, 20 kwietnia 2018

Żółwi świat na Curieuse. ( Seszele)


Dzisiaj cumujemy przy wyspie Curieuse, na wysokości domu doktora Housa. Niegdyś była to wyspa trędowatych. Dziś jest to królestwo żółwi. Dla mnie jako behawiorystki zwierząt jest to jeden z ciekawszych punktów naszego rejsu. 
Po kilku minutach widzimy samotnie wędrującego plażą żółwia. Wędruje sobie niczym się nie przejmując. Nie chowa się na widok ludzi. Wyraźną przyjemność sprawiają mu ludzkie pieszczoty.
Jest to dobry zwiastun naszej jutrzejszej wizyty.
Rano wokół nas krążą ulewne deszcze. Nie zrażeni byle deszczem płyniemy pontonem na ląd. Kupujemy bilety (15 eur ) i możemy rozpocząć przejście do części wyspy gdzie gospodarzami są żółwie.
W ciepłej ulewie wędrujemy około 30 minut. Ścieżka jest niezwykle malownicza.
Malownicze są również widoki.
Wreszcie docieramy do trawiastej polany gdzie nieśpiesznym życiem żyją żółwie. 
Mimo licznie odwiedzających to miejsce turystów nie pozamykano ich w kamiennych blokach czy metalowych klatkach. Łazikują sobie spokojnie. 
Są obgłaskane po kokardę i wyraźnie sprawia im to przyjemność. 
Niektóre zalegają w sadzawce i śpią pod wodą niczym nie zmąconym snem. 
Tylko żółwie w wieku 0-5 lat przetrzymywane są w specjalnych klatkach i betonowych pomieszczeniach, których zadaniem jest chronić te sympatyczne gady przed agresywnymi szczurami. Tutaj po narodzinach wszystkie mają założone elektroniczne chipy.
    Żółwie czujá się do tego stopnia bezpiecznie, że nie zapominajà o prokreacji.
To jest absolutnie ich miejsce, a my jesteśmy tu gościnnie! 
Cieszę się, że za każdym razem kiedy przypływam na Curieuse nic się tu nie zmienia i świat się zatrzymał na małą chwilkę..

czwartek, 19 kwietnia 2018

Coco de Mer - diamenty Seszeli. (Seszele)


       Na wyspie Praslin można zobaczyć prawdziwe skarby Seszeli- Coco de Mer.
Cumujemy w zatoce Bale Ste Anne. 
Po nabraniu wody udajemy się do Fond Ferdinand aby zobaczyć największe nasiona świata o niezwykłym kształcie. Wstęp kosztuje 125 rupi. 
Wita nas żółw domagający się świeżych owoców.
Od przewodnika dowiadujemy się niezwykłych informacji.
Odpowiedni gatunek palmy potrzebuje około 25 lat kiedy osiągnie dojrzałość.
Na palmach rodzaju męskiego rosną sześćdziesięciocentymetrowe falliczne pałki, a na żeńskich kule w gronach.

Na pałkach znajdują się drobne kwiatuszki, które wypuszczają pyłki. 
Pyłki z wiatrem wędrują do gron. Niektóre z kul zostają zapylone i zaczynają rosnąć. 
Po ok 7 latach Coco de Mer przyjmują kobiece kształty i opadają na ziemię. 
                            
Tutaj są gotowe aby zakiełkować nową palmą. 

I tak po ok 30 latach cykl rozpoczyna się na nowo..
Tylko tutaj możemy spotkać te niezwykłe rośliny. Coco de Mer jest bardzo ciężkie i nie unosi się na wodzie. Dlatego nie może swobodnie przedostawać się w inne części świata.
Jest symbolem Seszeli. Każdy przybywający tutaj otrzymuje, w paszporcie, pieczątkę w kształcie Coco de Mer.

W czterdziestostopniowym upale pniemy się mozolnie pod górę. Dobrze, że tropikalny las daje nam ochronę przed słońcem.
Docieramy wreszcie na szczyt wzgórza gdzie nasze trudy zostają nagrodzone fantastycznymi widokami.
Widzimy z góry porcik i nasz katamaran. 
Wiatr tutaj wieje przyjemnie i nie chce się wracać.
Po kilku godzinach wracamy do portu. Postanawiamy ulżyć wachcie z przygotowaniem jednego posiłku i w pobliskiej budzie idziemy coś zjeść. 

Nie jest to dobry wybór. Nie ma to jak nasze tuńczyki przygotowane na łodzi!