Wyspani jak zawsze ( niektórzy spali na wszelki wypadek z siekierą) rozpoczęliśmy ostatni dzień naszego kajakowego spływu.
Kiedy zaczęliśmy wodować kajaki okazało się, że tym razem kolega Umlaut nie ma klucza od zapinki spinającej nasze wodne pojazdy! I znowu Bob wkroczył do akcji z siekierą!
Muszę przyznać, że zabieram na wyjazdy normalnych inaczej!
Wiedzieliśmy, że za Rudzkim Mostem Brda przybiera charakter górskiej rzeki. Z tego powodu musieliśmy dobrze zabezpieczyć nasze bagaże, na wypadek wielce możliwej wywrotki. Drobne rzeczy zostały przywiązane i wszyscy założyliśmy kapoki.
Na początku naszej drogi pojawił się zimorodek! Towarzyszył nam przez pierwsze parę kilometrów. Byliśmy absolutnie oczarowani błękitną strzałką ( potoczna nazwa ptaszka), która prowadIła nas krętymi meandrami rzeki.
Slalom między zwalonymi drzewami w szybkim nurcie nie był łatwy.
Przegradzające całą szerokość rzeki drzewo z wąskim przejściem było dla niektórych przawdziwym wyzwaniem.
Odcinek rzeki zwany "Piekiełkiem" dla części z nas był fantastyczny, a dla niektórych przerażającym. Brda jest tu ściśnięta między wysokimi brzegami, ma wartki nurt i liczne bystrza.
Trzeba omijać lub schylać się pod konarami drzew.
Na dnie leżą głazy, które mają swoje imona nadane przez flisaków: Owczarz, Warkota, Kentzer, Tłusty, Chudy i Kierda.
Za mostem w Pile nurt rzeki osłabł. Wiosłowanie w stojącej wodzie i pod wiatr było dla nas ciężką pracą ( niektórzy zatęsknili za wartkim nurtem.) Ok. godz 15 dotarliśmy do kresu naszej podróży: Gostycyn Nogawicy.
Żal nam było strasznine, že to już koniec naszej kajakowej przygody.
W drodze do domu postanowiliśmy zobaczyć największy akwedukt w Polsce w Fojutowie, do którego nie daliśmy rady dojść dwa dni wczešniej.
No cóż szczycić się nie bardzo jest czym, tym bardziej, že w latach 70-tych w ramach komunistycznej renowacji został ordynarnie wysadzony i sklepienie zostało wykonane z żelbetonowych płyt, które po latach zasłonięto klinkierem.
Osławiona budowla jest małej postury. Najdziwniejsze jest to, że wokół rozbudował się ogromny kompleks turystyczny z licznymi restauracjami, zježdżalniami, miejscami noclegowymi, a nawet jest tu wyciąg narciarski! Wszysko zostało wyłożone betonową kostką! Nie podobało nam się to wszystko absolutnie!
Na szczęście mieliśmy zakupione nasze ukochane trocie, a do nich pyszne bułeczki, pomidory, cytryny i napitki. Znależliśmy urocze miejsce nad wodą. Tu na pomoście utworzyliśmy królewski stół i z wielką przyjemnością wciągneliśmy wszystko.
Tak nastała 20.30 i to był ostateczny czas powrotu do domu.
Po trzech dniach nieustających doznań mieliśmy wrażenie, że byliśmy na spływie przynajmniej tydzień.
Długo jeszcze będziemy wspominać niezwykłą Brdę....