wtorek, 30 maja 2017

Hu, hu, ha nasza pogoda taka sobie, a my płyniemy oglądać wieloryby.(Islandia)


Dzień wita nas słońcem. Oddychamy z ulgą, bo dziś szczególnie zależy nam na dobrej pogodzie, o co na Islandii bywa trudno. 
Pojawiamy się przy największym na wyspie wodospadzie Dettifoss.
 Huk spadającej wody słychać z daleka. Wodospad robi na nas spore wrażenie.
Ci,  którzy odważą się zejść niżej są nagradzani dodatkowymi wrażeniami: ziemia tu drży i ściana wody jest na wyciągnięcie ręki. 
Teraz kierujemy się do Husaviku, gdzie płyniemy oglądać wieloryby!
Wiele obiecuję sobie po tej wyprawie. Niestety pogoda z godziny na godzinę zaczyna się psuć. 
Przed wypłynięciem łazikujemy po miasteczku i porcie. 

Nad nami wiszą ciężkie chmury i temperatura zaczyna dość energicznie opadać. 
Ubieramy się we wszystko co mamy. Dodatkowo, na łodzi, dostajemy kombinezony chroniące od wiatru i deszczu. Wyglądamy w nich niezwykle powabnie!
                                         
Patrzę z podziwem na osoby, które niefrasobliwie przybyły lekko ubrane bez czapek i rękawiczek ( byliśmy poinformowani, że będzie "zimno i mokro").
Wreszcie wypływamy. Zaczyna oblepiać nas gęsty całun zimnej i mokrej mgły.  
Widoczność jest beznadziejna. Po godzinie, na kilka chwil, pojawiają się ośnieżone szczyty gór. 
Zaczynamy wątpić w pojawienie się choćby malutkiego wieloryba.
Nagle pojawia się piękny ok. dwunastometrowy okaz. Mimo zimna jesteśmy zachwyceni. Sfotografowanie będącego ciągle w ruchu i nie wiedzieć gdzie pojawiającego się humbaka było arcytrudne. 
Zmarznięci, ale szczęśliwi rozpoczynamy powrót. 

Do zimna dołącza się rzęsisty deszcz. Podanie nam gorącej czekolady niewiele pomaga. Docieramy do Husaviku kompletnie przemarznięci. 
Tutaj jemy ciepły obiad, który też rozgrzewa nas mizernie.
Mimo słabej kondycji naszych ciał jedziemy w kierunku Myvatn.
Po drodze odnajdujemy groty, w których są gorące źródła.
Kąpiel w jednej z nich było najlepszą radochą, jaką mogliśmy sobie sprawić! 
Odzyskaliśmy wigor i mogliśmy dalej zwiedzać. O 23 ( przecież tu słońce nie zachodzi o tej porze roku:)) docieramy do niezwykłych formacji skalnych znajdujących się w wodzie.
 I tak o północy, z poczuciem pełnego zadowolenia, szukamy miejsca gdzie możemy stanąć na noc naszym camperem. Deszcz nas nie pokonał! 

poniedziałek, 29 maja 2017

Doganiać świat do upadłego! ( Islandia)


Ostatniej nocy nie zmrużyłam oka z powodu silne wiejącego huraganu. 
Mieliśmy wrażenie, że nasz camper zostanie zdmuchnięty.
Dzień zaczynamy mocnym akcentem od poszukiwania Zielonej góry (Mælifell mountain). 
Prowadzi do niej górska, nieutwardzona droga. 
Na Islandii sporo dróg jest nieprzejezdnych. Podejmujemy rękawicę i rozpoczynamy nieprzewidywalną jazdę. ISUZU z napędem na cztery koła sprawuje się świetnie. Pokonujemy rzeki trochę denerwując się czy nam się naleje woda do środka czy też nie! 
Wzdłuż drogi co jakiś czas pokazują się poważne pęknięcia. Nie zagrażają one życiu, ale wjechanie  kołem unieruchomiłoby samochód na amen. 
O prawdziwy zawał przyprawiają nas osuwiska, z powodu których brakuje fragmentów drogi. Tutaj upadek kończy się na dnie przepaści. 
Po dwóch godzinach walki z trudami górskiej drogi dojeżdżamy, gdzie droga ginie, w dolinie, pod śniegiem. Kapitulacja nie jest wpisana w naszą naturę, ale niestety musimy się poddać. Powrót do drogi utwardzonej też nie jest lekki....
Na szczęście pobyt w wąwozie Fjadrárgljfur Masjid  poprawia nam humory! 

Jesteśmy wręcz porażeni z zachwytu czołem lodowca Skaftafell w Parku Narodowym Vatnajökull.
 Kilkunastometrowe bryły lodowe wyglądają magicznie. Lodowiec przesuwa się 20 cm na dobę. Niby niewiele, ale powoduje to niestabilność przesuwającego się podłoża. Wielu śmiałków ignorujących ostrzeżenia weszło na bryły i nie wróciło.....
W Glacier Lagoon (Jökulsárlón) widzimy płynące, oderwane bryły lodowe, które na zawsze żegnają ląd i wpływają na wody Atlantyku.
Widzimy młodą parę, która ma sesję zdjęciową. 
Z pewnością zdjęcia będą spektakularne, ale współczujemy pannie młodej. Mamy nadzieję, że nie skończy się dla niej sesje ciężkim przeziębieniem.....

niedziela, 28 maja 2017

Zaskakujące doliny i groźne klify. (Islandia)


Wieczorem dojeżdżamy do Hveragerdi, które słynie z pól geotermalnych. Energię z ziemi wykorzystuje się do ogrzewania mieszkań i szklarni. Mieszkańcy w parku geotermalnym wypiekają chleb. Samo miasteczko nie jest cudem architektury. 
Naszym celem, na jutro, jest trekking doliną Reykjadalur, którą płynie gorąca rzeka i parują liczne geotermalne źródła.
 O 19 parkujemy naszego camperka na rozległych łąkach. Obok nas parkują jeszcze dwa samochody. Zaczęło lać, więc we wewnątrz spożywamy kolację. O 22.30 przyjeżdża kobieta oznajmiając, że znajdujemy się na terenie prywatnym, który musimy opuścić. Wszyscy zbieramy bambetle i jedziemy na najbliższy camping, który znajduje się w Hveragerdi. Ku naszemu zdziwieniu zapłatę, za rzeczony camping, przyjmuje jejmość, która nas poinformowała o rzekomym zakazie camperowania (którego nie było widać)! 
Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że nie oszczędziła nawet tych, którzy byli piechotą i spali pod namiotami. Marsz w deszczu z ciężkimi plecakami był dla nich mało przyjemny.
Rano obudziła nas ulewa. Wszyscy z campingu, mimo deszczu, zerwali się wcześnie. My (skoro już tutaj wylądowaliśmy) wykąpaliśmy się i niespiesznie ogarnęliśmy camper. 
W drodze do Reykjadalur przestało padać. Nasz trekking rozpoczęliśmy przy chłodnej pogodzie (+ 7 stopni), ale bezdeszczowej. 
Dolina zachwycała nas pięknymi krajobrazami. 
Przed nami otwierały swoje podwoje wąwozy. 
Wszędzie było widać dymiące miejsca termalne. 
W kamiennych oczkach bulgotała wrząca woda. 
Niektórzy gotowali tu na drugie śniadanie jajka! 
Wreszcie dostrzegliśmy wijącą się rzeczkę, w której zanurzyli swoje cielska przybyli tu wędrowcy.

Zaleganie z drugim śniadaniem w czterdziestostopniowej wodzie było obłędne! Szczególnie kiedy temperatura powietrza miała ok. 9 stopni!
W dodatku dolinę opanowało słońce. Powrót, w promieniach słonecznych, był fantastyczny.

Teraz skierowaliśmy się w kierunku Półwyspu Reykjanes, aby zobaczyć tam klify osiągające 70 m wysokości. 
Nasze ISUZU przeszło tego dnia prawdziwy terenowy test i zdało na piątkę. 
Srogie skały opadające do Atlantyku wyglądały niesamowicie. 

W zagłębieniach gniazdowały tysiące mew, nurzyków i alk. 
Na oddalonej, od brzegu 14 km, wyspie Eldey gniazdowała alka olbrzymia. Niestety ostatniego osobnika zabito 3 lipca 1844 roku. 
Na obiad wybraliśmy miejsce przy ostrych skałach. 
Jedzenie w tak niezwykłych okolicznościach było prawdziwą ucztą dla ciała i ducha jak zresztą cały dzień....



piątek, 26 maja 2017

Park Narodowy Pingvellir (Islandia)


Południe Islandii spowiły ciężkie chmury, którym towarzyszyły we wspólnym tańcu deszcz z wiatrem.
Prognoza pogody przepowiadała na kolejny dzień lepszą pogodę w środkowo- zachodniej części wyspy. Decyzja była natychmiastowa: jedziemy do najstarszego na Islandii Parku Narodowego Pingvellir. 
Jest on położony jest na północnym wybrzeżu największego jeziora w Islandii o tej samej nazwie.
Na terenie parku znajduje siè szczelina, która jest granicą między płytami tektonicznymi: euroazjatycką i północnoamerykańską.
Obudziło nas słońce. Od północnego zachodu otaczały nas ośnieżone góry, a od południa było jezioro. 
Łazikowanie tutaj jest prawdziwą przyjemnością.



Dla Islandii dolina parku jest bardzo ważnym miejscem historycznym. Tutaj w 930 roku powstał najstarszy na świecie parlament. 
Obecnie znajduje się tu najstarszy kościół na wyspie i farma gdzie jest domek letniskowy premiera.
 Panorama parku zatyka dech w piersiach. Nic dziwnego, że w 2004 roku został wpisany na Listę UNESCO.