Wieczorem dojeżdżamy do Hveragerdi, które słynie z pól geotermalnych. Energię z ziemi wykorzystuje się do ogrzewania mieszkań i szklarni. Mieszkańcy w parku geotermalnym wypiekają chleb. Samo miasteczko nie jest cudem architektury.
Naszym celem, na jutro, jest trekking doliną Reykjadalur, którą płynie gorąca rzeka i parują liczne geotermalne źródła.
O 19 parkujemy naszego camperka na rozległych łąkach. Obok nas parkują jeszcze dwa samochody. Zaczęło lać, więc we wewnątrz spożywamy kolację. O 22.30 przyjeżdża kobieta oznajmiając, że znajdujemy się na terenie prywatnym, który musimy opuścić. Wszyscy zbieramy bambetle i jedziemy na najbliższy camping, który znajduje się w Hveragerdi. Ku naszemu zdziwieniu zapłatę, za rzeczony camping, przyjmuje jejmość, która nas poinformowała o rzekomym zakazie camperowania (którego nie było widać)!
Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że nie oszczędziła nawet tych, którzy byli piechotą i spali pod namiotami. Marsz w deszczu z ciężkimi plecakami był dla nich mało przyjemny.
Rano obudziła nas ulewa. Wszyscy z campingu, mimo deszczu, zerwali się wcześnie. My (skoro już tutaj wylądowaliśmy) wykąpaliśmy się i niespiesznie ogarnęliśmy camper.
W drodze do Reykjadalur przestało padać. Nasz trekking rozpoczęliśmy przy chłodnej pogodzie (+ 7 stopni), ale bezdeszczowej.
Dolina zachwycała nas pięknymi krajobrazami.
Przed nami otwierały swoje podwoje wąwozy.
Wszędzie było widać dymiące miejsca termalne.
W kamiennych oczkach bulgotała wrząca woda.
Niektórzy gotowali tu na drugie śniadanie jajka!
Wreszcie dostrzegliśmy wijącą się rzeczkę, w której zanurzyli swoje cielska przybyli tu wędrowcy.
Zaleganie z drugim śniadaniem w czterdziestostopniowej wodzie było obłędne! Szczególnie kiedy temperatura powietrza miała ok. 9 stopni!
W dodatku dolinę opanowało słońce. Powrót, w promieniach słonecznych, był fantastyczny.
Teraz skierowaliśmy się w kierunku Półwyspu Reykjanes, aby zobaczyć tam klify osiągające 70 m wysokości.
Srogie skały opadające do Atlantyku wyglądały niesamowicie.
W zagłębieniach gniazdowały tysiące mew, nurzyków i alk.
Na oddalonej, od brzegu 14 km, wyspie Eldey gniazdowała alka olbrzymia. Niestety ostatniego osobnika zabito 3 lipca 1844 roku.
Na obiad wybraliśmy miejsce przy ostrych skałach.
Jedzenie w tak niezwykłych okolicznościach było prawdziwą ucztą dla ciała i ducha jak zresztą cały dzień....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz