poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Leniwe życie na jachcie. ( Grecja-żagle)


Dziś udało nam się spotkać przy Skopelos  z naszymi przyjaciółmi, którzy z młodzieżą żeglują od kilku dni.
 Mieliśmy początkowo trochę problemu ze znalezieniem odpowiedniej zatoki na nocleg. Wreszcie zawinęliśmy do niedużej miejscowości Agnondas.
Łódki mogły tu bezpiecznie stać. Nie podobała nam się specjalnie betonowa keja, ale okazało się, że sama miejscowość jest miłym miejscem. Z młodzieżą balowaliśmy do 2 w nocy.
 Rano popłynęliśmy do zatoki Panormos gdzie cumowaliśmy trzy lata temu. Jest to piękna zatoka warto i tu posiedzieć kilka godzin poświęcając się "ciężkiej" pracy.



Jednak cumowania na noc nie polecam. Ok. 3 w nocy często zrywa się silny wiatr. Przy brzegu robi się szybko bardzo głęboko, więc kotwice mają tendencje do puszczania przy raptownym podmuchu (przytrafiło nam się to i reszcie cumujących tam łódek trzy lata temu). 
Tak więc po upojnym leniuchowaniu w Panormos  wieczorem popłynęliśmy w kierunku cywilizacji - Skiathos. 

piątek, 28 sierpnia 2015

Sielanka w Palio Trikeri


Kolejny dzień mieliśmy wspaniałą żeglarską pogodę.
 Przed wieczorem dopłynęliśmy do wyspy Palio Trikeri. Zacumowaliśmy w małej zatoce.
Byliśmy tu trzy lata temu i ucieszyliśmy się bardzo, że niewiele się zmieniło. 
Przy nabrzeżu wciąż znajdowały się dwie tawerny i nieduża cerkiew. 
Łódeczki rybackie bujały się przy kei, a dzieci baraszkowały w słońcu.

 Życie tu płynie niespiesznie, a turyści zaglądają w te strony sporadycznie.
W tawernie, słyszeliśmy tylko język grecki. 
Spędziliśmy tu uroczy wieczór przy wspaniałym jedzeniu. 
Rankiem ujrzeliśmy Greków siedzących z popem przy stoliku przed sklepikiem. 
Popijali mocną kawę racząc się rozmową. A obok leżała zadowolona z życia rodzinka kociąt. 
Udaliśmy się do cerkwi na wzgórzu. 
Z tąd mieliśmy wspaniały widok na zatokę z naszą łódką. 
Około południa opuściliśmy to niezwykle miejsce. Mam nadzieję, że przy następnych odwiedzinach za jakiś czas sielankowa atmosfera będzie trwać niezmiennie....

środa, 26 sierpnia 2015

Pomiędzy lądem a Eubeą. ( Grecja-żagle )


Po śniadanku wyruszamy w kierunku Chalkidy. 
Jak to w Grecji jest wspaniale i widoki cieszą nasze oczy. 
Płyniemy pomiędzy stałym lądem i Eubeą, która osłania nas częściowo przed meltemi. 
Tu też nieźle wieje, co załodze sprawia radochę. 
Po 35 milach dopływamy do miasta gdzie czekają nas dwa mosty.
Pod jednym przepływamy bez problemu.

Na otwarcie drugiego mostu, z powodu silnego prądu, musimy czekać przynajmniej do północy. 
Poziom wody tutaj jest zmienny i nie można przewidzieć tych zmian. Wszystko tu opiera się na bieżącej obserwacji. Każda jednostka, która chce tędy przepłynąć musi  zameldować się w kapitanacie portu i od godz. 22 czekać pod parą jak otworzą most ( nieraz to jest kilka godzin). 
Zacumowaliśmy o 14 przy nabrzeżu. Po załatwieniu wszystkich fomalności, oraz podłączeniu prądu i wody na łódkę, poszliśmy do miasta. Damska część załogi miała dużą nadzieję na shopping. W Chalkidzie różnego rodzaju sklepów jest od groma i ciut, ciut. A tu o zgrozo dowiadujemy się, że sklepy w poniedziałki, środy i niedziele przacują do 14!! To jest dopiero dbałość obywateli żeby broń Boże się nie przepracować. 
No cóż w tej sytuacji odwiedziliśmy knajpkę gdzie oczywiście zamówiliśmy gyrosa. Nie był rewelacyjny więc zrobiliśmy po 5 minutach podejście do innej tawerny gdzie skończyło się nie tylko na gyrosach z kurczakiem.. Wieczorem knajpki i bary były wypełnione po brzegi gdzie roześmiani Grecy zajadali z apetytem. Kryzysu jakoś nie zauważyliśmy!
O 22 wróciliśmy na łódkę. O 24 kapitanat wzywał imiennie każdą jednostkę, która mijała otwarty most. Cała operacja trwała ok 20 min, po których zamknięto most i natychmiast ruszyły nim setki samochodów. Te jednostki, które przybyły za późno będą musiały czekać przynajmniej dobę na otwarcie mostu.
 Rano pożegnaliśmy tłoczną Chalikidę i dzielnie popłynęliśmy na Płn. 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Początek żeglarskiej przygody ( Grecja-żagle- Sporady)


W Lawrione czekała na nas Bavaria 51 Cruiser o wdzięcznej nazwie Korina.
 Południe mieliśmy zajęte przez odbiór łódki, zakupy i rozpakowanie. Naprawa  drobnych usterek  zajęła ekipie technicznej  trochę czasu i nie zdążyliśmy wypłynąć wieczorem. Dzięki temu na kolację wybraliśmy się do knajpki gdzie najedliśmy się po kokardę. 
Rano, po siódmej wypłynęliśmy z portu. Wiała siódemka. Płynąc ostrym wiatrem, przy dużym przechyle, wachta miała utrudnione zadanie przy szykowania posiłków.
Oczywiście dali radę, a wieczorem kolacja przerosła oczekiwania wszystkich! A sam kapitan i pierwszy oficer zmywali gary!
W romantycznej zatoczce Sikies spędziliśmy przemiły wieczór. 

I przecież o to chodzi w tym całym żeglarstwie!

sobota, 22 sierpnia 2015

Świat nie czeka! (Grecja-żagle)


Kilka dni wdomu?? Trzeba było ogarnąć się w pracy, bo to jest najważniejsze. A porządki w domu? Są niezwykle ważne, ale tym zajmę się w długie jesienne wieczory... Wtedy rodzina będzie cierpieć i marzyć żebym znów gdzieś wyruszyła! Teraz znów siedzę sobie w samolocie do Aten  ( jak zawsze pełnym )  i tak sobie ponownie myślę, że jestem szczęściarą.
                           
     Świat jest niezwykły i ma tylko jedną wadę- na nikogo nie czeka...  Więc trzeba siē śpieszyć
Znów zobaczę ukochanąn Grecję i naszych greckich przyjaciół. Będę się włóczyć tu i tam i wiem, że będzie fantastycznie.  Jak zawsze dobraliśmy super ludzi i miesiąc włóczęgi żaglówką będzie niezapomniany! 
Czytam samolotową gazetkę grecką i oglądam zdjęcia z Mykonos, Corfu, Peloponnese, Rhodos, Kos, Zakhynthos, Paros, Kefalonii, Heraklionu, Chanii, Santorini czy ukochanego Milos. Wszystkie te miejsca znam i mam setki ich zdjęć. I mimo to wracam tu i zawsze czuję się świetnie. Czy to jest normalne? Nie wiem. Ale wiem, że to mój wybór. I tak sobie lecę i już....
Z lotniska w Atenach jedziemy w kierunku Lavrionu gdzie czeka na nas łódka. Po drodze zatrzymujemy się w maleńkim hoteliku na nocleg. W nocy słyszę szum morza i cykady. 
Rano budzi nas słońce, a z okna mamy piękny widok na morze. 
Czas zacząć następną gonitwę. Witaj kochana Grecjo!

piątek, 21 sierpnia 2015

Pies na kajaku?! A dlaczego nie?


Każdy kto płynie na coś co się nazywa spływ kajakowy powinien się starannie przygotować.
 A jak przygotować psa? Oczywistym jest, że należy wziąć mu jedzenie. Ja podzieliłam suchą karmę na porcje w workach foliowych i oczywiście zabrałam składaną silikonową miskę. Przeczytałam w internecie, że koniecznie trzeba kupić odpowiedni kapok i tak też uczyniłam. Próbne zakładanie nie robiło na suni żadnego wrażenia więc jeden problem mieliśmy z głowy.
Demi jest niezwykle żywym ośmiomiesięcznym szczeniakiem. Na dodatek zorientowaliśmy się w czerwcu, że boi się wody. Pies w naszej rodzinie skazany jest na miłość do wody! Na szczęście w tym roku mieliśmy od początku wakacji upalną pogodę więc cała rodzina rozpoczęła wodną edukację sierściucha. Odkrycie, że woda może być doskonałą zabawą nastąpiło dosyć szybko. 
Pobyt na motorówce ku naszemu zdziwieniu również sprawiał jej prawdziwą radochę. 
Mimo, że umiała pływać to o pływaniu samodzielnym nie mogło być mowy! W momeńcie kiedy pies tracił grunt pod łapami następował szybki powrót na płytką wodę. Nie pomogło wspólne pływanie z nami, ani wspólne wodne harce z psem naszych znajomych. 
Postanowiliśmy wykorzystać styropianową platformę. Początkowo sunia  leżała "przyklejona" do platformy.
Po kilku minutach oswojenia podniosła łeb.
 A potem swobodnie stała rozglądając się ciekawie. 
Kiedy zaczęłam ją nawoływać z pomostu i robić dziki, głośny taniec  (jak zwykle trzeba było zrobić z siebie wariata!) samodzielnie wskoczyła do jeziora! 
Płynęła co prawda rozpaczliwcem, chlapiąc sobie wodą po oczach, ale był to niesamowity sukces. Po kilku sekundach sama weszła ponownie na platformę i znowu powtórzyła samodzielny skok. Powrót na ląd był znacznie spokojniejszy. 
Następnym etapem był kajak. Pierwszego dnia okazało się, że samo płynięcie nie jest problemem. Natomiast wsiadanie Demi było katastrofą. Właściwie nie było żadnego wsiadania tylko wepchnęliśmy ją na siłę!?  W związku z tym wcześnie rano, co dziennie przed pracą pływałam z psem kajakiem. Na drugi dzień samodzielnie zaczęła wskakiwać i wyskakiwać! Byłam szczęśliwa, że zaczęło to sprawiać suni przyjemność. I to było wszystko co udało nam się zrobić przed trzydniowym spływem kajakowym. 
Pierwszego dnia okazało się, że o kapoku możemy zapomnieć. Trzymanie w nim, cały dzień, czarnego owczarka niemieckiego, przy temperaturze w cieniu +35 stopni, zakrawało na czysty sadyzm! Na szczęście stan wody w Bugu nie przekraczał metra i nurt był bardzo spokojny. 
Pies przy swoim ruchliwym charakterze sprawował się fantastycznie.
            fot. J. Soliński
 Kiedy zaczynała się kręcić zatrzymywaliśmy się wszyscy (10 kajaków) na postój. 
        fot. J. Soliński
Podczas przerwy my odpoczywaliśmy, a szczeniak szalał w wodzie. 
Kiedy była zmęczona wskakiwała do kajaka i spokojnie siedziała lub spała przez pewien czas. 
Skok z rzeki mokrego, długowłosego psa owocował dużą ilością wody w naszym bolidzie. 
          fot. J. Soliński
Oprócz tego po akrobatycznym skoku zwierzak musiał się, przynajmniej dwukrotnie otrzepać z wody. 
               fot. J. Soliński
Dzięki temu byliśmy kompletnie mokrzy. Na szczęście przy panującym upale sprawiało nam to radochę! 
. Płynięcie na kajaku było dla Demi niezłą szkołą życia. Oswoiła się fantastycznie z wodą i musiała nauczyć się opanowywać swój temperament podczas płynięcia, a na postojach mogła szaleć do woli. 
Mimo wcześniejszych obaw byliśmy zachwyceni obecnością psa na naszej wyprawie.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Jak w matrix'e (Spływ kajakowy na Bugu)

Po godzinie 11 troszkę obładowi idziemy do kajaków. 
Tu okazało się, że buchnęli nam z kajaków grill, węgiel i jeden z parasoli (które  jak wiał fordewind lub baksztak robiły za żagiel). 
             Fot. Dorota R.
Trochę wkurzeni płyniemy nieduży odcinek, albowiem chcemy zwiedzić ruiny zamku w Mielniku i kopalnię kredy.
Wejście na wzgórze w mokrych klapkach lub crocsach było niezłym wyzwaniem. Ruiny nie powaliły nas na kolana.
Na szczęście widok z góry wynagrodził nam wszystko!
Zejście natomiast w rzeczonych butach było niezłym wariactwem. 
Większość z nas zjechała niespodziewanie na tyłkach! 

Co prawda niektórzy, a właściwie niektóre potrafiły zejść z klasą...
Trochę poobijani powędrowaliśmy do kopalni kredy gdzie naszym oczom ukazał się niesamowity widok. 
A potem czekało nas całodniowe, super płynięcie i niesamowite postoje na Bugu. 


Nasza ośmiomiesięczna sunia mimo, delikatnie mówiąc, braku karności sprawowała się świetnie.
 
            Fot. M. Bieniak
Wieczorkiem dopłynęliśmy do Wólki Nadbużnej. W ośrodku nad rzeką zobaczyliśmy multum domeczków campingowych i tłumy ludzi. 
Odpoczywały tu rodziny z małymi dziećmi, ludzie starsi, a między nimi zataczali się pijani kibole. (Cudownie!)
Przy wielu domkach siedziały przywiązane psy ( to ci dopiero wypoczynek dla zwierzaków!). 
Obsługa ośrodka była bardzo miła ( ostrzeżono nas nawet o pijanych, robiących burdy gościach). 
Zupa kalafiorowa, ryba w panierce i truskawkowy kompot przypomniały nam kolonijne smaki kiedy byliśmy małymi dziećmi. 
Cieszyliśmy się, że będziemy tu tylko jedną noc...
Przed 23 nawiedziły na dwa pijane typy uzbrojone w metalowe pałki, kastety i z ochraniaczami na zębach. Dzięki naszemu sprytowi udało się uniknąć najgorszego, a kibole poszły napawać się "inteligentną rozmową" gdzie indziej....
Rano zastanawialiśmy się czy nasze kajaki będą na brzegu- na szczęście były więc mogliśmy cali i zdrowi opuścić to miejsce i płynąć dalej i dalej. 
Tak sobie płynęliśmy, 
albo szliśmy,
 albo pływaliśmy...
Widoki były niesamowite, a Drohiczyn zwyczajnie nas powalił!
Płynąc obserwowałam cuda  architektury na wzgórzu i obiecałam sobie wrócić tu niebawem.
Tu wspóczesność miesza się z przeszłością, niczym w matrix'e. 
Te kilka dni były niesamowite dzięki pogodzie, przyrodzie, miejsc które odwiedziliśmy i grupie moich przyjaciół.


We Frankopolu zakończyliśmy naszą przygodę i teraz trzeba pomyśleć gdzie spływamy za rok!