środa, 24 czerwca 2015

Nasze początki na czarnym lądzie (AFRYKA-NAMIBIA)


Nie za bardzo zmęczeni ( przecież lecieliśmy na leżąco) po 10 godzinach, o 6 rano wyszliśmy z samolotu. Windhoek przywitało nas temperturą+2 stopnie!!
                            
 Panie celniczki siedziały w grubych kurtkach lub futrach! No cóż- my wyciągnęliśmy co mieliśmy...
Po odprawie pojechaliśmy do Asco Car gdzie odebraliśmy nasze samochody ze składanymi namiotami na dachach. 
Po szybkich zakupach w pobliskim supermarkecie rozpoczęliśmy naszą wędrówkę. 
Przed wieczorem chcieliśmy dotrzeć do Kanionu Sesriem, a więc czekało nas do przejechania 350 km. 
Szybko pożegnaliśmy się z asfaltową drogą.
 Na drodze szutrowej. musieliśmy jechać w sporych odległościach bo wzbijany kurz przez nasze samochody kompletnie przesłaniał widoczność.  Przez dłuższy czas droga była absolutnie prosta,  a krajobraz dosyć monotonny ( dobrze, że małpy przebiegające przez drogę urozmaicały nam czas). 
Zaczynał nas jednak dopadać sen. Trochę martwiłyśmy się z Gosią czy nasz kierowca da radę. Na szczęście widoki za oknem zaczynały się zmieniać.
Co chwilę pojawiało się coś nowego.

 Zafascynowały nas ogromne czapy z suchych traw znajdujące się na drzewach. 
To małe ptaszki ciężko pracując tworzą te architektoniczne cuda!
Wreszcie dotarliśmy do kanionu. 
                               
Tutaj przywitała nas żmija rogata.
Podczas dalszego łazikowania, w kanionie, stawialiśmy stopy i ręce na skałach ze zwiększoną uwagą. 
Kanion spowity ciepłymi promieniami zachodzącego słońca wyglądał wielce urokliwie.

Dzień pożegnał nas zachodem słońca.
A my pożegnaliśmy dzień uroczystą kolacją w resorcie, pod gwiazdami, gdzie zwierzęta podchodziły blisko stolików. 
Czekała nas noc na Campingu Sossus Oasis. Każdy samochód miał swoją wiatę, gdzie na powietrzu była osłonięta toaleta i prysznic! Pozbycie się kilkucentymetrowej warstwy kurzu w ciepłej wodzie było mega przyjemnością. Znacznie gorzej było z wycieraniem się i ubieraniem w temperaturze +5 stopni! 
Noc na samochodach okazała się bardzo wygodna, ale temperatura naszej pobudki o 5.30  miała ok +3 stopni!
Pełni energii ogarnęliśmy nasze biwaki i ruszyliśmy na podbój Namibii! Witaj Czarny Lądzie!



niedziela, 21 czerwca 2015

Namibio lecimy!

 
I tak sobie lecimy w samolocie namibijskich linii. Wołowina, którą dostałam przypminała podeszwę żołnierza z Afganistanu. Ale to nie miało znaczenia. Przecież lecimy do mojej ukochanej Afryki- raju dla zwiarząt we współczesnym świecie. Steward jest przemiły ( donosi drinki co chwila i udziela porad co powinniśmy zobaczyć) a za oknem towarzyszy nam nieprawdopodobny zachód słońca. 
Każdy z naszej grupy leci w klasie super lux.
 Dzięki temu jak dolecimy do Windhoek nie będziemy zmęczeni. 
Jest wspaniałe.  Za chwilę nie będzie wifi, zasięgu komórek. Tylko my i Afryka. I o to chodzi! 

sobota, 20 czerwca 2015

Są takie chwile


Większe wyprawy są moją prawdziwą pasją i jestem farciarką, że życie pozwala mi na eksplorację całego świata.
Planowanie i przygotowanie wypraw jest oczywiście irytujące. Ale realizacja nawet najgłupszych pomysłów jest prawdziwą nagrodą! 
Pakowanie u nas nie zawsze odbywa się w zorganizowany sposób, ale nieraz udaje się ( na przykład tym razem mojemu mężowi) wszystko ogarnąć na czas. 
Mnie trochę mniej....
Nadanie bagażu i zamówienie piwa na lotnisku jest początkiem odprężenia i wakacji. 
Od tej pory oddalają się ( przynajmniej czėściowo ) problemy prywatne i zawodowe. 
A kiedy znajdujemy się poza zasięgiem sieci komórkowych zaczyna się prawdziwy odpoczynek. Nie mając wpływu na to co się dzieje w kraju stajemy się wyluzowani i nie zadręczamy się galopującymi myślami!
Tym razem nasze myśli od pewnego czasu krążą wokół Afryki. Celem naszej włóczęgi jest Namibia i Bostwana.
 Zebrała się grupa myślących inaczej z Niemiec, Anglii, Austrii i Polski. Dla których koczowanie w traperskich warunkach nie jest problemem. Podczas naszej włóczęgi naszymi domami staną się Toyoty Hilux Będziemy spać w namiotach na dachach. 
A teraz siedzimy i pijemy na lotnisku winko i zaczynamy psychiczny reset.
Jestem podekscytowana na maksa. Dla takich chwil warto żyć!!

środa, 10 czerwca 2015

Niestety nastał koniec naszej mazurskiej włóczęgi


Rano, jak stare połamańce, zeszliśmy na śniadanie i wyruszyliśmy na ostatni siedemnastokilometrowy odcinek do Giżycka. 
To był czwarty dzień naszej wędrówki, a nasz zachwyt nie ustawał. 
Żal żegnać tak wspaniałe miejsca i ludzi. 
Cztery dni spędzone z wariatami, którym się chce ruszyć, a nie zalegać na kanapie jest bezcenne. 
Pieszo przeszliśmy ponad 100 km. Ten czas był zwyczajnie super i nikt nam tego nie odbierze!
Powrót pociągiem okazał się bardzo przyjemny. Okazało się, że nasze siedzenia rozkładają się do pozycji leżącej więc niczym w kuszetkach spaliśmy sobie całkiem wygodnie.


wtorek, 9 czerwca 2015

Upalne wędrowanie


Dziś ledwo wstaliśmy. Wszystko nas bolało! 
Pogoda od samego rana była słoneczna. Pożegnaliśmy gospodarzy z " Krainy Czarów". Naszą pieszą wędrówkę rozpoczęliśmy w Kamionku Wielkim torami nieczynnej kolejki. 
Mimo zmęczenia początkowo było bardzo przyjemnie.
Wiał lekki wietrzyk, a z nasypu rozciągały się niezwykle krajobrazy. 

Niektórzy wskakiwali w gęste zarośla z pokrzywami poszukując kwatery gen. Lammersa. Reszta oczekiwała odpoczywając na torach lub pobliskiej drodze.

W południe żar lał się z nieba, a my wciąż szliśmy po czarnych kamieniach wysypanych na torach. Pies wyraźnie miał dosyć. We wsi Doba znaleźliśmy sklepik. Taki upał nie sprowokował właścicielki do włączenia lodówek, w których stały napoje! Sprzedaż ciepłego piwa, w upalne dni, jest zwykłym znęcaniem się i powinno być karane! 
Po odpoczynku na trawie ruszyliśmy do Kamionek. 
W pewnym momencie sunia odmówiła dalszego marszu i położyła się przy drodze.
Cóż było robić? Basia wzięła osiemnastokilogramowego futraka na plecy i ruszyła w dalej.
Zmiennikiem Basi był Grzesiek. 
             
   Dotarliśmy do Karczmy w Dziewiszewie. Tutaj odpoczęliśmy. 
                        
Ostatnie  2 km przejechałyśmy z psem samochodem ( kierowca nie wziął od nas zapłaty!). 
W Kamionkach znaleźliśmy się w kolejnym wspaniałym miejscu. Pokoje były starannie urządzone.
Wieczorem, po przejściu 30 km, dotarła reszta grupy. Kolejny raz zjedliśmy wspaniały obiad, po którym zalegliśmy w ogrodzie. 
Po 2 godzinach spania dołączył do nas pies, który powalił się,po swoim posiłku na trawie. 
To był dłuuugi dzień. 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Mazury, Mazury


Drugi dzień rozpoczęliśmy obfitym śniadaniem w ogrodzie z widokiem na jezioro!
Pogoda zachęcała nas do szybkiego wymarszu.
Czekała nas trasa z Harszu do Trygortu.
 Przez 27 km trasy mieliśmy co podziwiać. 
Zachwycały nas oceany pól i błękit jezior mieszający się z niebem.


                    
Przejście przez pola pokrzyw w szortach było sporym wyzwaniem...
W Ogonkach weszliśmy do knajpki na piwo, a skończyło się licznymi zamówieniami: flaków rybnych ( pychota!) ,chłodnika ( super!), okonków, sardynek i sałatek różnych maści. 
Jurek z Andrzejem rozpoczęli nawet sezon letni dla pływaków! (Brr)
Sunia nie biegała już tak ochoczo jak pierwszego dnia i wykorzystywała każdą chwilkę na krótką drzemkę.
Zaskoczyło nas dwupoziomowe skrzyżowanie polnych dróg w sercu lasu!
                             
   Dobre nastroje nas nie opuszczały...
  
Kiedy doszliśmy do Trygortu czekała nas niespodzianka trudnego znalezienia gospodarstwa, w którym mieliśmy nocować. Numeracje nie trzymały się kupy absolutnie. Część z nas dotarła po drutach elektrycznych do schowanej w drzewach i krzewach posiadłości. 
Pierwszy przywitał nas pies Florek, który z miejsca zakochał się w Demi. Psy szalały do późna w nocy ( choć nasz pies ledwo się dowlókł). 
Odkryliśmy kawałek mazurskiego raju, ukrytego przed oczami wścibskich.
Skromni gospodarze przywitali nas wspaniałą kolacją i ogniskiem z kiełbaskami. 
Czuliśmy się jak "Alicja w Krainie Czarów"!
Tutaj każdy miał spokojny sen i poczucie bezpieczeństwa od bombardującego nas na co dzień świata!


Początek mazurskiego marszu


W Hostelu Twierdzy Boyen spało się świetnie. Obudziły nas przedzierające się przez okna promienie słońca. 

Po śniadaniu  nasz wielki trekking rozpoczęliśmy od zwiedzania dziewiętnastowiecznej fortyfikacji.
Nasz przewodnik był bardzo energetyczny i mówił niezwykle ciekawie. 


Byliśmy zszokowani militarnymi rozwiązaniami. 
W czasie półrocznego oblężenia twierdzy trzy tysiące stacjonujących żołnierzy miało zabezpieczoną wodę, jedzenie i amunicję. 
Zadbano o wypiekanie własnego chleba ( do niedawna Giżycko korzystało z tej wojskowej piekarni), latryny były bomboodporne i nawet podczas załatwiania swoich potrzeb żółnierze mogli strzelać do atakującego wroga!
W południe ruszyliśmy w kierunku miejscowości Harsz. Pogoda była super. 
Mazurskie krajobrazy zachwycały nas nieustannie.

Pies pierwszego dnia szalał z radości. 
Po 24 km dotarliśmy do Baru u Janka w Harszu, gdzie czekał na nas pyszny krupnik i sandacz. Zjedliśmy posiłek we wspaniałych okolicznościach przyrody i udaliśmy do naszej kwatery.

Gospodyni przywitała nas bardzo serdecznie. Dom stał nad jeziorem.
Sunia przebiegła przynajmniej 2 razy tyle co my przeszliśmy i była wykończona ( my też). Na szczęście grupa wieczorem zebrała siły na biesiadę i po niej mogliśmy ze spokojnym sumieniem pójść spać.