sobota, 30 marca 2013

Zima zimą, a pisanki muszą być!


Od kilkunastu lat odbywa się u nas w domu rodzinne malowanie jajek. Pomysłowość nasza nie zna granic i potrafimy nieraz zaskoczyć nawet samych siebie!
Nasza Ewcia będąc dzieckiem namalowała na czerwonym tle czarnego pająka na czarnej pajęczynie. Tym pomysłem delikatnie nas zaniepokoiła, ale oczywiście jajko znalazło się w koszyku wielkanocnym. Trzeba było widzieć minę księdza w kościele!
Atmosfera podczas naszego twórczego szału jest super. Artur początkowo usiłował się wymigać od malowania przynosząc gotową, śliczną pisankę, która była przyjęta entuzjastycznie. Oczywiście swoją pisankę też musiał przygotować.
Nasze pomysły są rozmaite. Używamy nawet koralików i wstążek. Wojtek jest wśród nas jedynym specjalistą od tradycyjnego wydrapywania nożem, na bordowym tle, przeróżnych wzorów, a nawet całych wydarzeń( w zeszłym roku wydrapał żaglówkę na morzu).
Zima zimą, a pisanki jak zawsze pomalowane!







czwartek, 28 marca 2013

Zimowa Wielkanoc


Niedziela Palmowa zaskoczyła nas kompletnie.
Przecież wszędzie gości śnieg, a u nas na tarasie spokojnie sobie rośnie choinka w doniczce. Drzewko ma się świetnie, a my nie możemy go wkopać bo ziemia jest cały czas zamarźnięta!
Brnąc przez śnieg z palemką zastanawialiśmy się czy aby na pewno to dziś jest ten dzień! (Idąc wykonałam nawet telefon w tej sprawie)
Zestawienie kolorowych palemek, przed kościołem, z otaczającym śniegiem wyglądało co najmniej dziwnie, a biedny kościelny osiołek też nie był zachwycony zimową aurą.
Poza tym nastał nasz tradycyjny wieczór świątecznego pieczenia. Zimowa aura i tu chciała nam utrudnić życie. Część grupy została powalona grypą. Mimo przeciwności losu niedobitki tradycyjnie spotkały się u Doroty i czyniąc kompletny rozgardiasz w kuchni wykonały kawał dobrej roboty!











poniedziałek, 25 marca 2013

Zima za oknem, a wiosna w domu...


Wszyscy się wściekają, że zima nie odpuszcza. No cóż ja wolę śnieg z mrozem i słońcem, niż pluchę (dlatego nie znoszę listopada). W marcu jest już długi dzień i jeśli jest on mroźny i śnieżny to nie "histerujmy" tylko wykorzystamy super zimową pogodę. Za chwilę będzie odwilż i nie wiadomo czy pojawi się słońce. Wtedy również niektórzy będą narzekać..
Za oknem mam kilkadziesiąt centymetrów śniegu, a przed oknem, w kuchni kwitną żonkile! Pięknie skrzy się śnieg w słońcu, a kwiaty też wyglądają super..

sobota, 23 marca 2013

Zima ma jeszcze czas


Słysząc wieści o zbliżającym się ataku zimy, szczególnie na południu Polski, postanowiliśmy to wykorzystać i w piątek po południu pojechać z naszymi przyjaciółmi do Zakopanego.
Jadąc pociągiem do Krakowa słyszeliśmy alarmujące wieści o zasypanej i zablokowanej zakopiance. Nasza ekipa absolutnie nie wzięła pod uwagę noclegu w Krakowie i dziarskim krokiem udała się na dworzec autobusowy.
Nasz optymizm został nagrodzony. Zakopianka była odśnieżona i autobusem w dwie godziny dotarliśmy do Zakopanego.
Po dobowym opadzie śniegu miasto wyglądało fantastycznie. Mieliśmy wrażenie, że zbliża się Wigilia, a nie Wielkanoc!
Rano zameldowaliśmy się na stacji kolejki na Kasprowy Wierch. Kiedy zobaczyłam, że na Kasprowym jest minus 19 stopni (!!!) to aż mi się w środku coś oberwało z przerażenia. To wyglądało na czystą kpinę, żeby w połowie marca był taki mróz! No cóż, nie poddaliśmy się i spędziliśmy na górze prawie 9 godz ( z przerwą na herbatę). Kiedy wjeżdżałam starym, zardzewiałym, niewygodnym krzesełkiem na Goryczkową wyłam z zimna. Kryształowe niebo i fantasyczny śnieg były nagrodą za męki spowodowane diabelnym mrozem. Każdy zjazd sprawiał nam tak ogromną radość, że jako jedyni ( zawsze tak jest z nami) o 17,15 zaliczyliśmy ostatni wjazd na górę.
Wieczorem trzeba było mnie siłą wyciągać z sauny bo nie mogłam się rozgrzać po takim przemarźnięciu.
Następnego dnia miało być ciepłej i było: z minus 19 zrobiło się minus 17! . Tak więc znowu cały dzień jeździliśmy w upale! Niektórzy ludzie mieli twarze koloru upiornej czerwieni. Zastanawiałam się czy spowodował to mróz czy słońce, ale dobrze to nie wyglądało.
Cudne słońce i fantastyczny śnieg spowodował, że postanowiliśmy z Wojtkiem zostać trochę dłużej. Skoro zima się nie poddaje to my też! Trzeba być twardym, a nie " miętkim"!!!











wtorek, 19 marca 2013

Jak żyć?


Powrót czterema samolotami i noclegiem w Qatarze był z naszą ekipą wielce niezapomniany. Mieliśmy info z Polski, że czeka na nas wiosna, a tu masz: śnieg zasypał całą Polskę. Każdą sytuacją należy się cieszyć i bawić. Jak żyć? To proste. Trzeba coś chcieć. Na szczęście mam wspaniałych przyjaciół, którym się chce. Dzień spędzony na wędrówce z kijami w Mazowieckim Parku Krajobrazowym był super. Umęczyliśmy się troszeczkę, ale było warto. W Polsce też jest super!



czwartek, 14 marca 2013

Czy dla każdego wyspa marzeń?


Na Zanzibar dolecieliśmy maleńkim samolotem pilotowanym przez przystojnego kapitana (?). Wojtek siedział na miejscu drugiego pilota i był tym zachwycony ( reszta grupy była zadowolona z tego trochę mniej). Znając Wojtka można się było spodziewać wszystkiego...
Na szczęście drugi pilot i kapitan (również) spisali się na medal i wylądowaliśmy na wyspie marzeń gdzie przywitał nas spory upał.
Pierwszy dzień spędziliśmy na leżakach, na plaży. Nie był to dzień stracony albowiem nasza koleżanka negocjowała wycieczki z pojawiającymi się tubylcami, a ja zorganizowałam dla siebie nurkowania na kilka dni, a dla Wojtka kurs na OWD!
Nie jadaliśmy kolacji w hotelowej restauracji ponieważ taniej, romantyczniej i oczywiście lepiej smakowały ryby, krewetki i lobstery podawane na plaży.
Jak większość turystów tak i nasza grupa zwiedziła plantację przypraw, na której co poniektórzy po raz pierwszy zobaczyli jak rosną niektóre przyprawy.
StoneTown nie powaliło nas na kolana, chociaż tamtejsze muzułmańskie piękności zwracały ( szczególnie panów) uwagę.
Udaliśmy się oczywiście zobaczyć dom, w którym mieszkał Freddie Mercury.
Nie podobała mi się absolutnie Prison Island, która kiedyś była więzieniem dla sprowadzanych niewolników. Dziś jest to wyspa żółwi. Niestety nie żyją tutaj swobodnie tylko miejsce ma charakter żółwiowego zoo.
Spodobał mi się bardzo Jozani Forest z namorzynowym lasem i mieszkającym tam endemicznym gatunkiem małp- gerezą trójbarwną.
Kolejny raz przekonaliśmy się, że kiedy w stosunku do zwierząt ludzie są ludźmi to zwierzęta nie okazują chorobliwego lęku. Można do nich podejść i spokojnie sfotografować.
Dwa dni poświęcone na zwiedzanie wyspy były absolutnie wystarczające, a resztę spędziłam na łodzi nurkowej! Centrum nurkowe do którego trafiłam było prowadzone przez międzynarodową, fantastyczną ekipę. Mimo starej, drewnianej łodzi wszystko było bardzo dobrze zorganizowane, ale o samym nurkowaniu napiszę innym razem.
Jeżeli ktoś lubi wylegiwać się na plaży to tutaj może spędzić wakacje. Ja niestety nie kwalifikuję się do tej grupy.
Można tu zobaczyć niesamowite wschody i zachody słońca. Szkoda tylko, że turyści oglądają tylko te drugie.
Bardzo ciekawym zjawiskiem (dla fotografów szczególnie) są plaże pływowe. Niestety dla plażowiczów są poważnym utrudnieniem.
Dla mnie afrykańskim rajem było Serengeti i Ngorongoro. Żegnając Afrykę wiem, że za tymi miejscami będę tęsknić.
















niedziela, 10 marca 2013

Żal wyjeżdżać..


Dziś kończy się nasz niesamowity pobyt w Serengeti. Nie chcę stąd wyjeżdżać! Najchętniej przywiązałabym się do drzewa i została jeszcze kilka dni. Brak prądu i codziennych wygód nie są dla mnie problemem. Nawet napotkany "jakiś" wij w prowizorycznej łazience czy biegające nocą między namiotami hieny nie są mnie w stanie zniechęcić. Kilka dni spędzonych w tak bliskim towarzystwie zwierząt jest dla mnie mega przeżyciem.
Ostatniego dnia oglądamy bardzo duże stado leniuchujących hipopotamów w bajorze. Widok tylu olbrzymich ssaków leżących w jednym miejscu jest niesamowity.
Po kilku minutach udaje nam się zobaczyć najmniejszą żyjącą w Afryce antylopę ( jest wielkości zająca). Zwierzątko patrzy na nas wielkimi oczami i udaje nam się zrobić zdjęcie!
Jedziemy w kierunku Ngorongoro i na otwartej przestrzeni widzimy miliony ( to nie jest przenośnia) wędrujących zwierząt! Widok zapiera nam dech w piersiach.
Wiem, że wspomnienia z ostatnich dni będą mi towarzyszyć w snach przez długie lata!
Jutro lecimy na Zanzibar i mam nadzieję na gonitwę świata pod wodą!











wtorek, 5 marca 2013

Cud narodzin


Świt jest naszą porą pobudki. Wczesnym rankiem można zobaczyć najciekawsze życie Serengeti. Opuszczamy nasze wspaniałe obozowisko.
Telepiemy się nieśpiesznie po strasznych wertepach.
W oddali widzimy stado żyraf. Stoją wszystkie nieruchomo i głowy mają skierowane w tym samym kierunku. Podjeżdżamy bliżej i widzimy samotną antylopę gnu. Kierowca bardzo podekscytowany szepcze, że ta wspaniała samica oddaliła się od stada z powodu nadchodzącego porodu!! Czekamy milcząc. Wokół nas nieruchome, jak wykute w kamieniu żyrafy i jeden bawół. Wszyscy obserwują bohaterkę. Po kilkunastu minutach pojawia się maleństwo!!! Wszystko zamiera wokół. Żyrafy cały czas penetrują wzrokiem okolicę czy czasem nie zbliża się jakiś drapieżnik.
W tym świecie nie ma czasu na ceregiele. Po kilkunastu sekundach malec podejmuje kilkakrotne próby wstania na chybotliwych nożynach. Próby są uwieńczone szybkim sukcesem, ale matka wie, że trzeba natychmiast dotrzeć do stada aby zwiększyć szanse przeżycia swego dziecka. Zaczyna powoli iść, a antylopka za nią. Czas goni, więc mama zaczyna biec, a maleństwo dotrzymuje jej kroku! Dopiero po kilkudziesięciu metrach nowonarodzone gnu zasługuje na pierwszy minutowy posiłek aby po nim biec dalej do oddalonego stada. Mamy nadzieję, że wielki bawół kroczący powoli za nimi odstraszy napastników!
Jesteśmy nieprzytomni ze szczęścia. Widok narodzin małego gnu pozostanie w naszej pamięci na zawsze.
Czas jechać dalej bo tutaj życie biegnie bardzo szybko.
Po kilku minutach ukazuje nam się stado lwic z młodymi. Upolowały właśnie żyrafę i teraz raczą się wspaniałym posiłkiem. Bardzo mi szkoda żyrafy, ale tu nie zabija się dla zabawy czy zysku. Łańcuch pokarmowy ma swoje prawa.
Mijamy wspaniale stada słoni i antylop gnu ( ciekawe czy maleństwo z mamą szczęśliwie dotarły do swojego stada?)
Raptem widzimy wspaniałego lwa, który zasiada w cieniu pod drzewem.
Podczas słodkiego lenistwa wiatr zmiena kierunek i samiec wyczuwa coś co spowodowało, że natychmiast opuszcza zacienione miejsce. Wolniutko jedziemy za nim. Po dłuższym czasie dociera do kamienia, który leży niedaleko sporej skały. Oznaczywszy najpierw teren rozkłada się na nim i tęsknie zaczyna spoglądać na szczyt skały gdzie leży wspaniała lwica! Królowa udając, że go nie widzi ukradkiem podgląda cóż takiego robi ten piękniś. Lew powoli zbliża się do skały zmniejszając dystans do swojej wybranki. Scena jak z Romea i Julii!
Jednego dnia byliśmy świadkami narodzin, śmierci i znów zawiązania się nowego cudu jakim jest poczęcie następnego mieszkańca Serengeti!
To jest dopiero gonienie świata!















niedziela, 3 marca 2013

I kto tu rządzi


Cieszę się, że są jeszcze takie miejsca na Ziemi gdzie człowiek potrafi uszanować prawa zwierząt. Tutaj w Ngorongoro i Serengeti bez jeepów nie mielibyśmy szans przeżyć nawet jednego dnia. Jedynym zagrożeniem dla ludzi w samochodach są rozjuszone słonie. Zwierzęta na tym terenie nie boją się samochodów i traktują je jak naturalny element ich życia. Ludzie tutaj pracujący i zwiedzający szanują zwierzęta i starają się nie zakłócać im spokoju.
Podczas naszego pobytu nieraz zdarzało nam się czekać na drodze, aż zwierzęta " łaskawie" raczą zejść z drogi.
Wylegujące się na drodze lew z lwicą nie miały zamiaru przerwać sobie drzemki i po dłuższym czasie oczekiwania musieliśmy je ominąc, uważając aby ich nie potrącić.
Przechodzące przez drogę zebry, antylopy, żyrafy, a tym bardziej hipopotamy nie przyspieszają na drodze, tak jak my kiedy przechodzimy przez ulicę!
Ogromne strusie emu wygrzewają się na piaszczystej drodze, a my dzięki temu możemy zrobić wspaniałe zdjęcia!
Wzruszający wielce był widok małych lwiątek, które biegając między jeepami rozpaczliwie nawoływały, polującą gdzieś, matkę. Miałam wielką ochotę wysiąść i przytulić te maleństwa ( z pewnością nasz kierowca urwałby mi za to głowę - jakby zdążył przed jakimś drapieżnikiem).
Jazda za lwicą, która leniwie maszerwała środkiem drogi i nie miała jej zamiaru opuścić ubawiła nas setnie.
Zwierzaki nie boją się ludzi i nie traktują nas jak swoich wrogów, co najwyżej możemy stać się ich posiłkiem. To one są tu gospodarzami, a my gośćmi..













piątek, 1 marca 2013

Witaj dzika Afryko!

Wczesnym rankiem wjeżdżamy na teren rezerwatu Ngorongoro.
Jeep trzęsie nami niemiłosiernie. Nie można się za szeroko uśmiechać bo na zębach osiada kurz :)
Przybywamy do wioski Masajów, gdzie mamy przyjemnoć zobaczyć taniec tutejszych mężczyzn. Masajowie są niezwykle skoczni i w dużej mierze każdy rytuał zawiera dużą ilość skoków (są to indywidualne popisy wojowników). Ku naszemu zaskoczeniu syn wodza zaprasza Wojtka do uczestnictwa w skokach, który daje sobie oczywiście świetnie radę.
Stroje kobiet i mężczyzn są niezwykle kolorowe. Kobiety noszą bardzo charakterystyczną, wykonaną własnoręcznie biżuterię. Wszyscy wyglądają fantastycznie.
Umorusane dzieci z wielkimi oczami rozczulają nas niezwykle. Adam i Lucyna rozdają im przeróżne upominki (ich bagaż, z powodu przezentów dla afrykańskich dzieci, ważył chyba ponad 50 kg!).
Jeden z mieszkańców oprowadza mnie i Wojtka po całej wiosce. Życie jest tu bardzo skromne. Chatki zbudowane przez kobiety są maleńkie. Nie można oczekiwać tutaj skomplikowanego budownictwa skoro co ok. 9 miesięcy, z całym dobytkiem i bydłem, zmieniają miejsce zamieszkania. Kobiety bardzo ciężko pracują (zdobycie samej wody wymaga kilkunastokilometrowej wyprawy piechotą w upale i kurzu).
Jedyną drogą zdobycia lepszego wykształcenia jest znalezienie sponsora, który może sfinansować naukę w szkole wyższej. Naszemu przewodnikowi pierwsze dwa lata studiów zasponsorował Niemiec.
Prawdziwym bogactwem tego ludu jest bydło, którym zajmują się chłopcy.
Kiedy są gotowi stać się mężczyznami podlegają obrzezaniu, podczas którego nie mogą krzyczeć ani płakać. W przeciwnym razie nigdy nie staną się wojownikami! W tym momeńcie ujrzenie min męskiej części naszej wyprawy było bezcenne!
Opuszczamy to dziwne (jak na XXI wiek) miejsce i jedziemy w kierunku Parku Narodowego Serengeti.
Zadziwia nas widok wspólnie pasących się zebr, antylop, bawołów, ze stadami masajskiego bydła.
Przed zmierzchem dojeżdżamy do naszego obozowiska, które znajduje się w samym sercu Serengeti.Nie mamy tu prądu ani bieżącej wody. Na szczęście baterie solarne, które zakupiliśmy w Polsce, zapewniają nam ładowanie aparatów i kamer.
Zjadamy kolację pod rozgwieżdżonym niebem i idziemy spać do namiotów. Leżąc widzimy przez siatki w ścianach wspaniale niebo i hieny, które krążą po obozowisku (na pewno nocą nie będę biegać do znajdującej się daleko toalety!)
Z powodu wielu wrażeń długo nie możemy zasnąć (aż do 22!). Tutaj nasze życie toczy się innym rytmem niż w Polsce. I bardzo dobrze!