Byle dalej, dalej. Byle dalej...
Poranna wyprawa na tereny Aborygenów, (w Mossman George) okazała się lekką porażką. Chodzenie przygotowanymi alejkami z przewodnikiem było mało porywające mimo, że facet starał się ze wszystkich sił.
Poszukiwanie krokodyli w rzece Daintree było bardziej porywające.
Wypatrzenie wolno żyjących krokodyli było nie lada sztuką.
Na nic się zdało kuszenie pięknej plaży Cape Tribulation.
Wszędzie były znaki informujące o wszędobylskiej obecności maleńkich meduz, które potrafią zabić w mało przyjemny sposób. Szkoda!!!!!
Wieczorem byliśmy w typowej Australijskiej knajpce Ochra. Tutaj jadłam kangura, który był pyszny.
Powrót nadmorską promenadą przy wieczornej bryzie był uroczy, ale trzeba było zmusić się do spania, bo czekał as następny dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz