Z ogromnym żalem zostawiamy załogę White Manty. Mamy jeszcze na Phuket sporo zwiedzania. Po południu docieramy do naszego hoteliku w Patong ( okazało się, że mieści się w nim Konsulat Polski!).
W pokoju odkrywam wyraźny rysunek marmurka na skórze- DCS!!!!! Panika wywołuje u mnie dziwną bladość. Natychmiast Grzegorz (jako zawodowy ratownik) każe mi się położyć. Otrzymuję aspirynę na rozrzedzenie krwi i wszyscy znoszą mi z pokoi swoje butelki z wodą. Po czym cztery osoby wyruszają na poszukiwanie tlenu w którymś z centrów nurkowych. W między czasie jestem umówiona na wizytę u lekarzana jeśli do rana objawy nie ustąpią. Ratunku! Jutro mamy zwiedzanie wyspy i słonie, a ja będę w łóżku. Leżę, piję wodę z jakimiś minerałami i modlę się o poprawę swojego stanu. Grupa siedzi wokół mnie i żartuje bezlitośnie.
Ok północy objawy ustępują by nad ranem zniknąć zupełnie. Hurra! Jestem ocalona i jadę na lądową wyprawę.
Phuket jest piękną wyspą, a po ogromnym tsunami w 2004 roku nie ma śladu.
Niestety zatoczki przecudnej urody są zabudowane hotelami.
Miasteczko Phuket z maleńkimi, kolonialnymi uliczkami robi na nas duże wrażenie. Niestety,jak na całej wyspie, jest tu mrowie ludzi.
Wycieczka na słoniach miała minimalistyczny charakter i bardzo żałowałam, że nie była to dłuższa wyprawa.
Natomiast występ małpki w metalowej obroży uwiązanej na lince i szarpanej bez litości aby wymóc na niej wykonanie sztuczek doprowdził mnie do wściekłości.
Wyszłam przed końcem "występu".
Budowany od kilku lat posąg Wielkiego Buddy robi ogromne wrażenie, ale nie u wszystkich jest ono pozytywne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz