niedziela, 1 grudnia 2013

Są takie miejsca na świecie..


Z Vientiane przelatujemy do Luang Prabang. Zostajemy zakwaterowani w fantastycznym resorcie, wśród krzewów i zieleni. 
Miasteczko i okolice są oazą spokoju. Ludność żyje tutaj niezwykle skromnie. Mijamy rozłożone rusztowania, na których suszą się placki. 

Podoba nam się spokój świątyń z buddyjskimi mnichami, wyciszeni ludzie i nieprawdopodobne krajobrazy.
Wszystko tutaj ma charakter lekkiej pianki unoszącej się na cappuccino i spijanej nieśpiesznie przy zachodzącym słońcu (np. na górze Phousi).
Przestaję się dziwić chęci przejścia na buddyzm po uczestniczeniu w obrządku mnichów buddyjskich. 
O świcie wstajemy na " karmienie mnichów". Rankiem mnisi przechodzą ulicami trzymając swoje dzbany, a klęczący ludzie obdarowują ich ryżem i innymi darami. 
Fot. Dorota Korczyńska
To co zostanie włożone musi im starczyć na obdarowanie żebraków, złożenie ofiary w świątyni i  całodzienne wyżywienie!
Fot. Dorota Korczyńska
Jestem pod absolutnym wrażeniem. Moje doznania są potęgowane kiedy widzę oprócz niewielu turystów rzesze wyznawców Religii Buddyjskiej. 
Bezpłatne szkoły buddyjskie kształcą biedne, wiejskie dzieci. 
Tutaj nauczycielami są wolontariusze z całego świata. 
                                
    Nie ma tu ciągłości nauczania przez jednego wykładowcę. Każdy turysta może zaoferować swój czas, nawet na jeden dzień!
Luang Prabang leży nad rzeką Mekong. W ciągu roku rzeka kilkakrotnie znacznie przybiera zalewając okoliczne wioski. Traktem wodnym pływa wiele różnorodnych łodzi i barek. My też udajemy się na wycieczkę Mekongiem. Woda ma kolor zwykłej sraczki i nie zachęca aby zanurzyć choćby ręce.
Natomiast krajobrazy wokół są niezwykłe, a w górach groty skrywają swoje buddyjskie tajemnice...
                                     
   
Wodospady Khouang Sy są fantastyczne.

                                    
 Na pewno większość z nas na długo nie zapomni nocnego bazaru na głównej ulicy Luang Prabang. 
W sprzedaży uczestniczą całe rodziny, nawet małe dzieci. 
Jest tu brak światowej tandety. Wszystkie towary to cudeńka wykonane przez tutejsze kobiety i rzemieślników. 
Część z nas, doceniając wykonanie towarów przy bardzo niskich cenach, dostaje absolutnego szału zakupów! 
Laos okazał się prawdziwym odkryciem i jeśli będę w pobliżu tego niezwykłego kraju z prawdziwymi ludźmi to z pewnością wpadnę na kilka dni...
Wracamy tuk tukiem trochę smutni do hotelu. 
Po północy mamy wizytę uhahanej Madzi i Joasi. Dziewczyny wykonują dziwny taniec ranionego byka i uciekają do swojego pokoju. Po kilku minutach wpadamy na pomysł aby zadzwonić do tych wariatek o 2 w nocy udając zamówioną pobudkę ( oficjalna pobudka była o 5!).
Wątpiłam czy żart się uda bo każdy nastawia sobie również swój budzik.
Po półtorej godzinie snu, na głos w hotelowym telefonie mówiącym, że jest piąta rano wyskoczyły z łóżek jakby je ktoś polał wrzątkiem! Idąc ciemną nocą przez park do recepcji były lekko oburzone absolutnemu wygaszeniu świateł. A śpiący recepcjonista, w ciemnym holu, wywołał lekkie zgorszenie. W dodatku nie chciał się rozliczyć za pokój tłumacząc, że jest po drugiej w nocy. Do naszych oburzonych bohaterek nic nie docierało i cały czas usiłowały mu wcisnąć pieniądze za zjedzone z barku orzeszki. Przy trzeciej próbie zapłaty chłopak pokazał im godzinę na telefonie i do dziewczyn zaczęła docierać myśl: ktoś je wrobił! Tylko kto?
Rano zastaliśmy je kompletnie zaspane w holu hotelowym. 
Cała nasza grupa i obsługa hotelowa płakała ze śmiechu. Wiem, że wcześniej czy później nastąpi zemsta..
Czas opuścić gościnny choć biedny Laos...
                                       
     

Jeśli polubiłeś ten blog kliknij w jedną ikonkę poniżej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz