Oczekiwanie na lotnisku w Modlinie dłużyło się okropnie. Za oknami szalała śnieżna zawierucha. Wreszcie ogłosili, że mamy podchodzić do wyjścia. Ustawieni w kolejce musieliśmy odstać następne 40 min ( jakby nie można było odczekać siedząc). Po kolejnym sprawdzeniu biletów i dokumentów wypuszczono nas na płytę lotniska. Niestety kolejne kilkanaście minut czekaliśmy stłoczeni 50 metrów od samolotu. Wokół szalała śnieżyca, a w naszej grupie płakało kilkanašcioro przemarźniętych maluchów. Większość z nas miała lekkie ubrania bez szalików i czapek ( na co komu w Barcelonie zimowe rzeczy!). Szczęśliwie my byliśmy ciepło ubrani, a mimo tego lodowate zimno dało nam się we znaki. Oj zastanowię się dwa razy nim wybiorę zimową porą to cudownie zorganizowane lotnisko poraz drugi.
Los ulitował się nad nami i pozwolono nam odlecieć.
Udało się! Jesteśmy w cudownej Barcelonie.
Mamy fajny hotel przy porcie. Włóczymy się romantycznymi uliczkami. Jemy pyszne żarełko popijając winem. W małej restauracyjce kelner usiłuje nas orżnąć na ponad 30 euro ale czujne oko Wojtka wychwytuje ten kant ( nie wysilono się nawet na przeprosiny). Ania z Adamem stwierdzają, że kantowanie na rachunkach w knajpach i sklepach to chleb powszedni.
Jest grudzień, a ludzi wieczorem na uliczkach i w barach jest pełno. Wszyscy uśmiechnięci. I gdzie ten kryzys? W Barcelonie nie bardzo go widać..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz