wtorek, 24 listopada 2015

Żegnaj cywilizacjo. (Kostaryka).


Po siódmej rano jedenastoosobową polsko- białorusko- szwedzko grupą opuszczamy San Jose. Po półtorej godziny jazdy busem docieramy do Puntarenas. Kawa z Kostaryki jest znana na całym świecie. Idziemy więc do poleconego miejsca przez naszego przewodnika Francesco. 
Niestety podają tu obrzydliwą, słodką kawę z automatu! Rozczarowani pijemy to świństwo i udajemy się na prom. 
Po odcumowaniu promu barman puszcza głośną muzykę i zaczyna serwować napoje. 
Wszyscy Kostarykańczycy zaczynają poruszać biodrami by po paru chwilach ruszyć w tany. 
Najbardziej aktywną jest grupa motocyklistów i facet z obsługi! 

Aldona i Lars ratuje honor naszej grupy i również zaczynają tańczyć. 
Atmosfera jest absolutnie fantastyczna! 
Po półtorej godziny opuszczamy prom.
 
Jedziemy do rezerwatu Karen Mogensen. Po drodze zabieramy przewodnika, który ma czuwać w górach nad naszym bezpieczeństwem. Okazuje się, że z powodu przybrania rzeki nie możemy dojechać na lunch w Rancho Guayacán. 
Żegnamy naszego kierowcę Jose i rozpoczynamy wcześniej trekking. Żegnaj cywilizacjo!
Kiedy stanęliśmy na brzegu rzeki przewodnik uprzedził nas, że do końca dnia będziemy przekraczać wodę czternaście razy (!!!) więc nie ma sensu zdejmować butów. Część z nas posłuchała dobrej rady, a część ( w tym oczywiście ja) zdjęła buty.
            Fot. T. Majewski
Dotarliśmy na rancho gdzie czekało na nas pyszne, proste jedzenie: kawałki kurczaka, ryż i czarna fasola. Najedzeni ruszyliśmy ochoczo w góry. Pojawił się również piesek, który towarzyszył nam całą drogę. Nazwaliśmy go Biszkopt. Co parę minut przekraczaliśmy wartkie strumienie- coraz mniej osób zdejmowało buty.
           Fot. T. Majewski
Ja trzymałam się w swoim uporze bardzo dzielnie, ale poległam przy wodospadzie Velo de Novia.
 
                          Fot. T. Majewski
 Miejsce to zauroczyło nas wszystkich.
Następnie rozpoczęliśmy wspinaczkę do Cerro Escondido. Na miejscu czekała na nas wiata (gdzie zjedliśmy kolację) i chatki z piętrowymi łóżkami. 
          Fot. T. Majewski
Prąd jest tu napędzany agregatem, więc o doładowaniu telefonów można zapomnieć. 
Cerro Escondido jest miejscem absolutnie magicznym. Tu siedząc  na tarasie czuje się siłę przyrody, a odgłosy tropikalnego lasu zadziwiają całą dobę. 

Następnego dnia wszyscy zgodnie  przedzierali się przez wodę i błoto nie zdejmując butów.



Z ogromnym żalem żegnaliśmy przewodnika i gospodynię gotującą nam posiłki i oczywiście Biszkopta, który okazał się suką! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz