niedziela, 22 maja 2016

Morze jak kobieta: zmienne jest. ( Egipt- safari nurkowe)


Po trzech dniach Morze Czerwone przypomniało sobie, że nie jest sadzawką w parku. Ci z nas, którzy sądzili, że jest inaczej na własnej skórze przekonali się, że byli w błędzie. Zaczął wiać silny wiatr, a morze pomarszczyły wysokie fale. 
Połowa grupy pośpieszne zaczęła łykać dramenex, aby nie poddać się chorobie morskiej. 
Dotarliśmy do niezwykłej rafy Elphinstone. (Jest to jedna z moich ulubionych raf. Odbywają się tu głębokie nurkowania i jest duża szansa na spotkanie rekinów.)
Tym razem mieliśmy sztormową pogodę (w normalnych warunkach jest to nurek dla grup zaawansowanych) i wiedzieliśmy, że nurkowanie będzie bardziej wymagające niż zwykle. Omówienie nurkowania przebiegało w wyjątkowym skupieniu. Nasi egipscy przewodnicy (Samir i Eslam) oraz polscy instruktorzy (Basia i Piotr) ze szczególną starannością omawiali zbliżającego się nurka. Część osób zrezygnowało z zejścia pod wodę.
Trudne nurkowanie zaczęło się już w momencie wejścia na zodiaki (pontony). Pontony unoszone nieregularnie przez szarpiące je fale były dla nas  (ubranych w cały sprzęt) sporym zagrożeniem. Po dłuższej chwili dotarliśmy (w towarzystwie sporych fal) na miejsce gdzie mieliśmy rozpocząć nasze nurkowanie. 
                   Fot. E. Stanuch

Sprawnie wskoczyliśmy do wody i zeszliśmy na 40 metrów. 
Odetchnęliśmy z ulgą. Tutaj nie czuliśmy fal! Nurkowanie sprawiało nam wielką frajdę, albowiem popychał nas silny prąd. Nie musieliśmy pracować płetwami! Pozostało nam jedynie pilnowanie limitów i powolne redukowanie głębokości. 
Było niesamowicie. Po dwudziestu minutach, bez wysiłku, dotarliśmy na drugi koniec rafy, przy którym była przycumowana łódka. Na głębokości 15 metrów trochę pobuszowaliśmy przy rafie, która osłaniała nas od prądu. 
Przyszedł moment powrotu na łódkę. Z niepokojem patrzyliśmy na unoszącą się nad nami powierzchnię wody. Wiedzieliśmy, że na górze stracimy osłonę przed prądem. 
Schowani za rafą odbyliśmy przystanek bezpieczeństwa i ruszyliśmy zmierzyć się z losem. Na głębokości 2 m natychmiast łapaliśmy linę, na której była przycumowana nasza łódka. Prąd dorwał nas w swoje szpony i nie zamierzał odpuścić. Z wielkim trudem dotarliśmy do rufy. Tutaj czekało nas przełożenie się na następną linę, a potem wejście na łódkę. 
11 osób szarpane przez wysokie fale i prąd wisiało na linie ku przerażeniu osób będących na pokładzie. 
Morze co kilka chwil wypluwało nas z liną w powietrze, po czym zasysało ponownie  pod wodę. Niektórym z nas kończyło się powietrze. 
Koniec liny oznaczał początek prawdziwego wyzwania: wejście po ruchomej, stalowej drabince kiedy rufa statku podnosiła się o dobre 3 metry by po chwili opaść z hukiem do wody. Załoga ze wszystkich sił pomagała nam wydostać się na pokład. Czekanie na swoją kolej w tych warunkach było prawdziwą męczarnią. 
Miałam ze sobą aparat z lampą. Trzymanie liny i aparatu było wyzwaniem ponad siły. Bałam się, że tryty, na których był przyczepiony nie dadzą rady. Kiedy przyszedł moment skoczenia do drabinki i złapania wiszącej przy niej linki, olałam z żalem sprzęt foto, i ratowałem własną skórę! Szczęście się do mnie uśmiechnęło i bez strat wydostałam się na łódkę. Cała jedenastka cało wydostała się z opresji. 
                    Radość ze szczęśliwego powrotu na pokład. 
                    Fot. E. Stanuch

Skończyło się tylko na kilku siniakach i stracie fajki. Teraz czekaliśmy na kursantów, których prąd razem z instruktorem zniósł w morze. Załoga odnalazła ich bardzo szybko. 
           Fot. E. Stanuch
Sprzęt zostawili w pontonach dzięki czemu łatwiejszy był powrót na pokład. Tego dnia cali i zdrowi znowu usiedliśmy do posiłku. 
Wszyscy byliśmy przekonani o tym, że Morze Czerwone to nie sadzawka w parku...

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Maleńkie uzupełnienie dotyczącej grupy kursowej: taki był właśnie PLAN, który Piotr omówił, jak pierwsza grupa przygotowywała się do nurka. Mieli pobuszować trochę na bojce w toni, poszukując rekinów. Jednakże prędkość z jaką prąd przesuwał grupę był rzeczywiście spory. Zarówno załoga jak i ja byliśmy o planie Piotra poinformowani i ze spokojem czekaliśmy jak asekurujący go zodiak przypłynie z kursantami. A kursanci: nomen omen mieli cudowny egzamin z tego czego nauczyli się podczas kursu na safari :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Basiu za uzupełnienie relacji z tego niezwykłego nurka.

      Usuń
  3. Ta rafa jakoś nie przypadła mi do gustu. Pewnie dlatego,że nie spotkałam rekinków :)Muszę przyznać, że przygodę wśród fal mieliście niecodzienną :) Dobrze, że tak się skończyło.
    PS. W tym roku utopiłam swoją kamerkę, aparat i oświetlenie dlatego z przerażeniem czytałam czy Tobie się uda go uratować :) Ciesze się, że obyło się bez strat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak,mieliśmy dużo szczęścia i dlatego tego nurka będziemy dobrze wspominać!

      Usuń