środa, 29 sierpnia 2012

Zatrzymany świat w Everglade c.d.


 Chcąc zobaczyć dzikie zwierzęta w Everglade należy poruszać się pieszo, kajakiem lub na rowerze.
Wczoraj popełniłyśmy błąd i w najdaldzym miejscu do jakiego można dotrzeć od południa (Flamingo) dałyśmy się namówić na rejs stateczkiem. Widoki były piękne, ale zwierzęta się skryły przed nami.
Dzisiaj wstałyśmy o 5 z postanowieniem zaatakowania parku od Płn. Dojazd do Shark Valley zajmuje trochę czasu. Na miejscu wynajmujemy rowery i ruszamy w dalszą drogę. Celem naszej wędrówki jest wieża widokowa w samym sercu parku.

Droga biegnie przez podmokłe tereny. W rzece jest dużo żółwi, a w powietrzu lata mnóstwo dużych drapieżników. Jadąc do punktu widokowego mijamy trochę ludzi, ale im dalej od parkingu tym jest spokojniej. Wspinamy się na wieżę, z której jest nieprawdopodoby widok. Wokół nas, aż po horyzont są tylko podmokłe trawiaste przestrzenie i nie można dostrzec żadnych oznak cywilizacji!

Tutaj nie należy się spieszyć. W absolutnej ciszy chłoniemy atmosferę tego miejsca. Teraz można z dystansu ocenić świat, w którym żyjemy. Jacy mali jesteśmy ze swoimi ambicjami bycia uwielbianymi. Tutaj kłamstwo nie istnieje, a zasady życia są przejrzyste jak woda w rzece, którą obserwujemy. Zależności między dzikimi zwierzętami określa łańcuch pokarmowy. Widzimy jak aligator grzecznie zalega na dnie i czeka na swoją ofiarę. Wydaje się być ospały i ociężały, ale moment ataku następuje błyskawicznie. Na szczęście żółw zgrabnie wykonuje, w wodzie, salto i uchodzi z życiem.

Po dłuższej chwili opuszczamy to niezwykle miejsce i wybieramy dłuższą drogę powrotną. Zatrzymuję się co chwila aby zrobić zdjęcia. Nagle zauważam,  że moje towarzyszki pojechały dalej, a ja jestem zupełnie sama! Wokół tylko trawy zanurzone w wodzie i krzewy. Mogę nie mieć tyle szczęścia co żółw. Wsiadam pośpiesznie na rower i wracam do cywilizacji, która na pewno nie ma lepszego oblicza niż świat w Everglade.

Zachwycone postanawiamy, w drodze na Wsch, obejrzeć jeszcze flamingi, których pióra fantastycznie lśnią purpurą i pomarańczą w popołudniowym słońcu.
Na "ostatnich nóżkach" wracamy do samochodu i jedziemy do Miami Beach gdzie rozstajemy się z córkami. Asia i Ania swoją gonitwę będą kontynuowały po Wsch wybrzeżu, a my jutro rozpoczynamy następny odcinek naszego biegu: lecimy do Los Angeles.

2 komentarze:

  1. A ten krokodylek to duży? Bo wygląda, że był blisko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sądzę, że aligatorek miał ok. 3 m.

    OdpowiedzUsuń