środa, 7 listopada 2012

A teraz na wschód

Spotykamy się na lotnisku. Odprawa, jak zwykle ze sprzętem nurkowym, nie mogła się odbyć bez problemów. Po krótkim locie do Paryża wsiadamy do B777 i lecimy do Seulu. I tu czeka na nas miłe zaskoczenie. Zajmujemy swoje miejsca i okazuje się, że możemy swobodnie siedzieć i nawet wyprostować nogi! Jest to miłe ułatwienie podróżowania podczas jedenastogodzinnego lotu.
Koreańskie stewardessy są przemiłe.
Na kolację wybieramy z Elą koreański posiłek (nie będziemy przecież teraz jadły europejskiej wołowiny) o nazwie bibimbap. Sporym zaskoczeniem jest podarowanie nam instrukcji obsługi do tego dania!
Otrzymujemy miseczki, w których jest coś na dnie ( między innymi rozpoznaję grzyby). Jak każe instrukcja dodajemy do tego ryż, następnie wyciskamy z tubki niezwykle ostrą pastę i zalewamy to wszystko olejem sezamowym. Mieszamy składniki i otrzymujemy pyszne jedzonko.
Rano idziemy za ciosem i wybieramy porridge. Janusz spokojnie konsumuje omlet i patrzy na nas ze współczuciem. Nie mamy teraz instrukcji postępowania, ale wnikliwie obserwujemy siedzącą nieopodal Koreankę. Tym razem otrzymujemy kleik ryżowy, który nie wygląda najlepiej. Do niego wsypujemy (o zgrozo) zieloną herbatę i mieszamy.
Delikatnie mówiąc nie jest to mój smak. Widać to zresztą po mojej minie bo moja sąsiadka pęka ze śmiechu. Nie pomaga nawet przegryzanie tej brei konserwową cebulą ( jak czyni to Koreanka). Janusz lituje się nad naszym losem i oddaje nam rogalika (jedynego jakiego ma). Dzielimy z Elą to maleństwo na pół i łykamy do kawy.
Tym razem nie pojadłyśmy, ale na pewno nie będziemy się poddawać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz