niedziela, 23 lutego 2020

Półwysep Jandia i jego tajemnice.


 Po nieśpiesznym śniadaniu wsiadamy do samochodu i jedziemy w kierunku Morro Jable. Przed dwunastą docieramy do Gran Valle, gdzie ma początek żółty szlak. Tutaj zostawiamy samochód. Zamierzamy przejść Półwysep Jandia i dojść do plaży Cofete. Zaopatrzeni w wodę i dobre humory rozpoczynamy nasz trekking.


Mamy ładną pogodę. Jest 23 stopnie, a na niebie trochę chmur i słońce. Wieje wietrzyk, który przyjemnie nas chłodzi. Szlak jest świetnie oznakowany.


W dobrym tempie wchodzimy na szczyt pasma górskiego, które przedziela półwysep.


Raptownie staje się zimno. Zakładamy bluzy. Ci, którzy nie mają w co się ubrać zakładają na ręce odpinane nogawki spodni.


Pasmo zatrzymuje chmury płynące z zachodu, które nie mając nic ciekawszego do roboty zasłaniają słońce. Mamy wrażenie, że w przeciągu paru chwil znaleźliśmy się w innej szerokości geograficznej. Zaczynamy schodzić na północ.


Po drodze zamierzamy odwiedzić osławioną złą sławą Willę Wintera.



     Wynikiem przyjaźni Hitlera i generała Franko było wydzierżawienie ( w 1937 roku) całego Półwyspu Jandia, niemieckiemu inżynierowi. Od 1939 roku półwysep stał się strefą wojskową, gdzie miejscowi nie mieli wstępu. Spekulacji na temat tego co działo się w willi i na terenie półwyspu jest wiele. Dotrzeć do wiarygodnych dokumentów jest bardzo trudno. Są one skrzętnie skrywane w Niemczech i Hiszpanii.
Grupa śmiałków w latach siedemdziesiątych usiłowała odkryć sieć tuneli, które podobno prowadziły do naturalnej jaskini podziemnej, będącej kalderą wygasłego wulkanu. Tutaj miały stacjonować niemieckie ubooty. Niestety wraz z jachtem badacze wylecieli w powietrze.
Oficjalny dzierżawca - Gustaw Winter, zwany lokalnie jako Don Gustawo. zarządzał niepodzielnie półwyspem. Dlaczego znany, niemiecki inżynier (w stopniu pułkownika) znalazł się na wyspie pod przykrywką rozwoju rolnictwa i rybołówstwa w regionie? Niewolniczą pracą więźniów politycznych i jeńców z obozu koncentracyjnego w Tefi zostało wybudowane lotnisko, utwardzona droga do Cofete i okazała willa Wintera.
 Sama willa była budowana w największej tajemnicy.


Znajdowały się tu pokoje gościnne, a na strychu sale wyłożone ceramicznymi kafelkami. W wieży była rozdzielnia elektryczna. Wszystkie poszlaki wskazują na to, że przywożono tu hitlerowskich dygnitarzy. Wykonywano plastyczne operacje i transportowano ich do Argentyny.
Dogodne położenie wyspy zdaje się potwierdzać wszystkie niesamowite teorie. Jednak tajemnice półwyspu Jandia i mrocznej willi Wintera wciąż pozostają nieodgadnione... Dziś willa popada w ruinę. Przed wejściem napotykamy śmierdzące truchła kóz. Siedzący w bramie dziadek wpuszcza nas za opłatą „co łaska”. Zebrane do jednego pomieszczenia różne sprzęty. fotografie i wycinki gazet rozczarowują zwiedzających. Wszędzie panuje niechlujny bałagan. Każdy wychodzi z tego miejsca z ulgą aby móc zaczerpnąć świeżego powietrza. My również, bez żalu, udajemy się w kierunku plaży Cofeta.


Z daleka słyszymy potężny huk Oceanu Atlantyckiego. Zanurzenie się wodzie powyżej kolan może implikować wywleczeniem na głębokie wody, więc wielbiciele morskich kąpieli muszą zadowolić się wodnymi igraszkami przy samym brzegu.

 Po rozładowaniu negatywnych emocji, które nas dopadły w mrocznej willi, zaczynamy powrót w kierunku południa.
 Po przekroczeniu wzgórz, ponownie wkraczamy w strefę słońca i niebieskiego nieba. Po wykonaiu ok. 17 kilometrów docieramy do naszego samochodu.  Trzeba przyznać, że cały czas byliśmy pod wrażeniem nieodgadniowej historii Fuerteventury...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz