środa, 12 września 2012

Doznanie życia


Uzbrojone w optymizm po zęby, wyruszamy do Wielkiego Kanionu. Szuflada dzielnie mknie, a my razem z nią.
Naszym pierwszym celem jest Tama Hoovera i sąsiadujący z nią most. Pomimo małych trudności z naszym GPSesem docieramy na miejsce. Cieszę się, że są takie chwile, że nie muszę się wstydzić, iż jestem człowiekiem. Prowadzimy bezsensowne wojny, znęcamy się nad sobą i zwierzętami, a tu bach! Okazuje się, że potrafimy wybudować coś tak wspaniałego. Tama ma już parę lat (budowę ukończono w 1935!) i mimo szybko rozwijającej się technologii (tu inżynierowie gonią świat jak nikt inny), potrafi wzbudzić we wszystkich podziw i szacunek. Most, który ukończono w 2011 jest wspaniałym zwieńczeniem całego dzieła.Żegnamy to wspaniałe miejsce i jedziemy dalej.

Jest szokujący upał. Po drodze napotykamy trąby powietrzne, które budzą w nas spory niepokój.Kończy się droga asfaltowa i biedna Crown Victoria, bujając się na wszystkie strony, rozpoczyna walkę z kamienistą drogą. Czarne chmury gromadzą się na niebie, tylko po to, aby utrudnić nam życie. Mimo wczesnej pory nastaje kompletna ciemność. Niebo rozrzynają srebrne błyskawice i co kilka minut słychać potężny grzmot. Drogę zalewają coraz większe strumienie. Jesteśmy nieźle przerażone, a dodatkowo nasze komórki nie mają zasięgu. Wreszcie docieramy do celu, a nawałnica zaczyna ustępować. Odczekujemy jeszcze dwie godziny zanim wsiądziemy do busika.
Kiedy znalazłyśmy się na brzegu Wielkiego Kanionu zrozumiałyśmy, że żadne opisy na temat tego miejsca nie są przesadzone. Jeżeli ktoś twierdzi, że widział wszystko, a nie widział tego cudu to nic nie widział! Ogrom i kolorystyka są wręcz powalające. Szkoda, że zdjęcia nie są w stanie oddać tego co mogą zobaczyć oczy. Moja towarzyszka jest wręcz przerażona głębią wąwozu. Stoimy jak zaczarowane przed majestatem tego miejsca. Dla takich doznań warto żyć!


Czekamy na zachód słońca, a orły przelatujące, w pobliżu, są poniżej nas! Bycie świadkiem zachodu słońca w tym miejscu, jest następnym doznaniem życia.


Nie chcemy wracać, ale noc zaczyna rozkładać ramiona i musimy jechać na parking. Okazuje się, że wszyscy turyści (oprócz nas) opuszczają Wielki Kanion helikopterami. Indianie z plemienia Hualapai są lekko przerażeni widząc jak we dwie wsiadamy do naszego Forda. Sam wódz ostrzega nas przed rwącymi potokami, które po burzy płyną w poprzek drogi i tworzącymi się osuwiskami. Powrót jest dla nas zwyczajnie straszny. W każdej chwili możemy utknąć, a z powodu braku zasięgu nie może być mowy o telefonowaniu po pomoc. Ostrzegające znaki o drapieżnikach też nie poprawiają nam humoru. Z ulgą witamy marny asfalt na drodze, a wjechanie na autostradę wzbudza w nas prawdziwy entuzjazm. Mimo stresu możemy powiedzieć: było warto! Gonienie świata bywa czasem wyczerpujące...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz