Lądujemy ok północy. W miarę szybko ogarniamy odbiór bagaży i metrem dojeżdżamy do Grand Central Terminal. Mimo późnej pory urzekają nas konstelacje namalowane na sklepieniu w ogromnej poczekalni. Niestety na tym się kończy nasza dobra passa. Obładowane bagażami, z mapą w ręku, staramy odnaleźć nasz hotel. Zaczynamy krążyć "wokół własnego ogona". Okazuje się, że moja towarzyszka zapamiętała zły adres, a jej komórka (z dobrym adresem jest rozładowana). Na szczęście bardzo lubię Telmę i dlatego nie przegryzłam jej aorty. Po półtorej godzinie błąkania się po nocy ( w nieznanym mieście) decydujemy się wziąć taksówkę. Kierowca trochę dziwnie na nas patrzy, ale my się tym nie przejmujemy i ładujemy bagaże. Droga do hotelu zajęła nam ok 10 sekund! ( tak więc nie byłyśmy daleko - tylko trzeba było znać dokładny adres!) Po zameldowaniu się ok 4 nad ranem, padamy spać. Jutro widzimy się z naszymi córkami, które wieczorem wracają do Polski.
Dziewczynki wyglądają super ( Nie jak francuskie kloszardki po wędrówce po parkach narodowych. W Miami wyglądały delikatnie mówiąc na zmęczone.).
Podczas wspólnego posiłku doradzają nam co mamy obowiązkowo zobaczyć.
Po południu nasze kroki kierujemy do Central Parku, który niewątpliwie jest najważniejszym parkiem miejskim w USA. Park w kształcie prostokąta, otoczony zewsząd budynkami różnych maści był genialnym pomysłem. Pełni on nie tylko funkcję krajobrazową, ale przede wszystkim można tu czynnie spędzać czas. Wśród zieleni znalazły miejsce liczne boiska do gier zespołowych, wiele osób biega lub jeździ na rowerach, część pożycza sterowane modele żaglówek i szaleje nimi po tafli jeziorka ( nie jednego w tym parku). Można też popływać na łódeczkach z wiosłami, inni ( jak my) zalegają leniwie na trawie. Dzieci (dorośli oczywiście również jak mają ochotę) mogą odwiedzić tutejsze ZOO, albo poszaleć w mini wesołym miasteczku.
Wszystkie zbiorniki wodne są sztuczne. Dzięki temu architekci Vaux i Olmsted mieli możliwość dobrania odpowiednich elementów dekoracyjnych.
My od pierwszego dnia (i tak przez cały tydzień) jemy w tym niesamowitym miejscu jeden posiłek na trawie (wino, do posiłku, przelewamy do małych butelek po wodzie mineralnej - Polak potrafi).
Rozkoszując się atmosferą parku nie zapominamy o "Strawberry Fields". Po zabójstwie Johna Lennona, dzięki Radzie Miejskiej, zasadzono w parku truskawki, a włoski artysta wykonał mozaikę Imagine.
Zaczyna zmierzchać więc udajemy się na Broadway!
Po Central Parku mamy wrażenie, że znalazłyśmy się w innym świecie!
Na ulicach jest nieprawdopodobny zgiełk ( jestem ciekawa co na to europejskie normy hałasu). W okolicach Broadway i Fifth Avenue dzień nie ma końca! Ilości różnorodnych reklam są powalające. Jest tu nawet specjalna trybuna, z której można śledzić setki filmów i zdjęć reklamowych (zawsze jest pełna ludzi wlepiających gały w reklamy!).
Wściekłe kolory mieszają się z kakofonią dźwięków. Po ulicy chodzą przedziwnie ubrani ludzie ( lub nieubrani) i dają uliczny show.
Mimo późnej pory światła reklam dają wrażenie słonecznego dnia.
Udaje nam się kupić bilety na musical Chicago. Po tym spektaklu zrozumiałam dlaczego naszym przedstawieniom muzycznym niemożliwym jest odnieść sukces w USA.
Nowy Jork jest absolutnie szalony, ale mieszkać tu - never! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz