Nasza cudowna szuflada wiezie nas w kierunku Los Angeles.
Dzięki radzie naszego znajomego staramy się jechać wzdłuż wybrzeża, które jest nieprawdopodobnie piękne i urozmaicone. Podróż rozpoczynamy drogą nr 1.
W MONTEREY (było najstarszą osadą Europejczyków na zachodnim wybrzeżu, a pod koniec XIX wieku stało się sardynkową stolicą półkuli zachodniej) zwiedzamy ogromne Monterey Bay Aquarium. Jednym z głównych eksponatów jest zbiornik o wysokości 3 pięter. Dla osób, które nie mają do czynienia ze światem podwodnym wystawa jest prawdziwą skarbnicą wiedzy. Zawsze jest mi żal zwierząt żyjących w niewoli, ale muszę przyznać, że na mnie również zrobiło wrażenie ogromne akwarium.
Samo Monterey jest piękne. Każdego wprawi w zachwyt widok kolorowych zabudowań, kołyszących się łodzi i bawiących się między nimi uchatek.
Jedziemy dalej na południe. Dojeżdżamy do miasteczka CARMEL. Jest to jedno z najpiękniejszych miasteczek jakie widziałam (podobno Clint Eastwood jest tu burmistrzem). Atmosfera jest tu zwyczajnie sielska-nawet ulice nie mają numerów! Wszędzie rozkwitają ogrody, a przy plaży pełnią wartę powykręcane cyprysy. Postanawiamy zrobić sobie w tym niebiańskim miejscu piknik.
Najedzone wyruszamy w cudowną trasę biegnącą wzdłuż Pacyfiku. Widoki zapierają dech w piersiach. Wszystko jest potęgowane przez romantyczną mgłę, która chwilami ląd i ocean łączy w jedno.
Nieprawdopodobnym widokiem są wylegujące się słonie morskie. Stoimy jak zaczarowane przyglądając się stadu, które nie przejmuje się absolutnie naszą obecnością!
Jadąc dalej widzimy Bixby Bridge. Jest to jeden z największych na świecie jednołukowych mostów betonowych.
Postanawiamy zwiedzić HEARST CASTLE. Jest to posiadłość licząca 165 pokoi, a powstała dla zaspokojenia chorych ambicji jej właściciela. Większość zbiorów (obrazy, rzeźby) była zdobywana na aukcjach. Kupiono na nich całe sale z bezcennymi dziełami sztuki. Do San Simeon przyjeżdżały wagony wypełnione po brzegi fragmentami rzymskich świątyń, sufitami włoskich klasztorów czy meblami z całego świata. Zamek był odwiedzany przez znakomitości z każdego zakątka globu. Podobno Bernard Show powiedział uszczypliwie, że " Bóg stworzyłby Hearst Castle tak samo, gdyby tylko miał pieniądze".
Jesteśmy bardzo ciekawe tego cudu. Niestety bez wcześniejszej rezerwacji nie mamy szans na odwiedzenie tego kontrowersyjnego miejsca.
Takie niepowodzenie nie jest w stanie nas zdenerwować albowiem mamy cały czas i wiele innych wspaniałych pomysłów jak dogonić świat.
Wieczorem docieramy kompletnie wykończone i głodne do Santa Barbara. Za radą Anglika poznanego w kasynie, w Las Vegas udajemy się do małej, rybnej knajpki w porcie, gdzie żarcie jest tu kolejnym cudem!
Rano wyspane udajemy się na molo, gdzie ponownie zwierzęta pokazują nam, że w tym kraju są szanowane i dlatego nie wykazują chorobliwej paniki na widok ludzi.
Nieśpiesznie wsiadamy do naszego bolida i teraz drogą nr 101 wracamy do Los Angeles.
Dwa tygodnie minęło od naszego wyjazdu z LA. Jutro żegnamy Kalifonię. Nie dziwię się, że mieszkańcy są dumni z tego stanu. Ma on opinię "zepsutego dziecka", ale żyjący tu ludzie doskonale wiedzą, że jest to jedno z najbardziej urozmaiconych i najpiękniejszych miejsc na świecie.
Dzięki radzie naszego znajomego staramy się jechać wzdłuż wybrzeża, które jest nieprawdopodobnie piękne i urozmaicone. Podróż rozpoczynamy drogą nr 1.
W MONTEREY (było najstarszą osadą Europejczyków na zachodnim wybrzeżu, a pod koniec XIX wieku stało się sardynkową stolicą półkuli zachodniej) zwiedzamy ogromne Monterey Bay Aquarium. Jednym z głównych eksponatów jest zbiornik o wysokości 3 pięter. Dla osób, które nie mają do czynienia ze światem podwodnym wystawa jest prawdziwą skarbnicą wiedzy. Zawsze jest mi żal zwierząt żyjących w niewoli, ale muszę przyznać, że na mnie również zrobiło wrażenie ogromne akwarium.
Samo Monterey jest piękne. Każdego wprawi w zachwyt widok kolorowych zabudowań, kołyszących się łodzi i bawiących się między nimi uchatek.
Jedziemy dalej na południe. Dojeżdżamy do miasteczka CARMEL. Jest to jedno z najpiękniejszych miasteczek jakie widziałam (podobno Clint Eastwood jest tu burmistrzem). Atmosfera jest tu zwyczajnie sielska-nawet ulice nie mają numerów! Wszędzie rozkwitają ogrody, a przy plaży pełnią wartę powykręcane cyprysy. Postanawiamy zrobić sobie w tym niebiańskim miejscu piknik.
Najedzone wyruszamy w cudowną trasę biegnącą wzdłuż Pacyfiku. Widoki zapierają dech w piersiach. Wszystko jest potęgowane przez romantyczną mgłę, która chwilami ląd i ocean łączy w jedno.
Nieprawdopodobnym widokiem są wylegujące się słonie morskie. Stoimy jak zaczarowane przyglądając się stadu, które nie przejmuje się absolutnie naszą obecnością!
Jadąc dalej widzimy Bixby Bridge. Jest to jeden z największych na świecie jednołukowych mostów betonowych.
Postanawiamy zwiedzić HEARST CASTLE. Jest to posiadłość licząca 165 pokoi, a powstała dla zaspokojenia chorych ambicji jej właściciela. Większość zbiorów (obrazy, rzeźby) była zdobywana na aukcjach. Kupiono na nich całe sale z bezcennymi dziełami sztuki. Do San Simeon przyjeżdżały wagony wypełnione po brzegi fragmentami rzymskich świątyń, sufitami włoskich klasztorów czy meblami z całego świata. Zamek był odwiedzany przez znakomitości z każdego zakątka globu. Podobno Bernard Show powiedział uszczypliwie, że " Bóg stworzyłby Hearst Castle tak samo, gdyby tylko miał pieniądze".
Jesteśmy bardzo ciekawe tego cudu. Niestety bez wcześniejszej rezerwacji nie mamy szans na odwiedzenie tego kontrowersyjnego miejsca.
Takie niepowodzenie nie jest w stanie nas zdenerwować albowiem mamy cały czas i wiele innych wspaniałych pomysłów jak dogonić świat.
Wieczorem docieramy kompletnie wykończone i głodne do Santa Barbara. Za radą Anglika poznanego w kasynie, w Las Vegas udajemy się do małej, rybnej knajpki w porcie, gdzie żarcie jest tu kolejnym cudem!
Rano wyspane udajemy się na molo, gdzie ponownie zwierzęta pokazują nam, że w tym kraju są szanowane i dlatego nie wykazują chorobliwej paniki na widok ludzi.
Nieśpiesznie wsiadamy do naszego bolida i teraz drogą nr 101 wracamy do Los Angeles.
Dwa tygodnie minęło od naszego wyjazdu z LA. Jutro żegnamy Kalifonię. Nie dziwię się, że mieszkańcy są dumni z tego stanu. Ma on opinię "zepsutego dziecka", ale żyjący tu ludzie doskonale wiedzą, że jest to jedno z najbardziej urozmaiconych i najpiękniejszych miejsc na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz