poniedziałek, 17 lutego 2014

Podróż trzeba przetrwać


W sobotę pakowanie szło mi jak koniowi z ciężkim wozem pod górę. Co chwila siadałam przed telewizorem i oglądałam sensacyjne zmagania naszych olimpijczykôw. Nim się obejrzałam przyszła  późna noc, a ja byłam w lesie. Budzik rano miał wyjątkowo obrzydliwy dźwięk. Na lotnisku jak zawsze spotkaliśmy nieoczekiwanych znajomych. 
W samolocie uległam chwilowej panice kiedy miałam siedzieć (przez 9 godzin!) obok pana, którego sweterek z pewnością nie był prany od kilkunastu lat. Na moje szczęšcie okazało się, że pan się pomylił i ostatecznie odnalazł swoje miejsce koło kolegi w podobnym sweterku. Obok nas były wolne miejsca więc do Toronto lecieliśmy w luksusowych warunkach. 
                                        
Lecąc widzieliśmy pierwszy raz w życiu niesamowitą Grenlandię z jej białymi górami.
 Stwierdzenie, że powietrze tutaj jest jak kryształ nie jest żadną przesadą. Widok zatykał nas całkowicie. 
Labrador przywitał nas zmrożonymi wstęgami rzek.
W Toronto czekając na bagaże obserwowaliśmy pracę psów na lotnisku. Wokół nas krążyły dwa psiaki i każdy z nich przysiadał przy tych samych bagażach, które następnie były sprawdzane. Tak więc trudno jest przywieżć do Kanady mawet kawałek suszonej kiełbasy!
W tej chwili ochładza się z każdą minutą, a w nocy ma być -20! Chyba jutro zmarzną nam dupska przy podziwianiu Niagary! Ale co tam..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz