czwartek, 11 grudnia 2014

Uluru- serce Australii


Mimo specjalnie wybudowanego pasa dla samolotów i resortów, dla turystów ściągających tu jak do Mekki, serce Australii nie straciło z tajemniczości. 
Kolorystyka rudej ziemi i niesamowity gorąc potęguje wrażenie niedostępności.
Podobno mieliśmy szczęście: kiedy stanęliśmy na ziemi Aborygenów wiał lekki wiatr, a na niebie pojawiły się białe chmury. Dzięki temu było podobno trochę przyjemniej bo "tylko" 42 stopnie w cieniu!!!
Kata Tjuta- grupa 30 monolitów uważana jest za święte miejsce. 
Tutaj odprawiano wiele ceremonii i publicznych sądów. Wędrówka w słońcu była upiorna, ale warto było...
                                     
Odradzam łażenie poza wyznaczonymi trasami ( co zrobiłyśmy z Martą). 

Temperatura na rudej pustyni potrafi zabić bardzo szybko (dobrze, że na nas dwie miałam maleńką butelkę wody), a ukryte zwierzęta nie są przyjazne dla nieproszonych gości....

Uluru ( nazwana przez białych Ayers Rock) jest jak panna, która lubi zmieniać szaty w zależności o pory dnia. 


Każdy kto tu przybędzie pada na kolana pod jej urokiem. 
Nic też dziwnego, że czczono ją jako świętą. 
Rudy monolit liczy ponad 300m wysokości i 8km obwodu. 
                                      
Dając gospodarzom tej ziemi wodę i schronienie dawała im również tajemną siłę. 

Spędziliśmy wieczór na uroczystej kolacji pod gołym niebem, na pustyni. 
Rankiem natomiast (o 5!) pojechaliśmy obejrzeć Uluru o wschodzie słońca. 
Po piątej, przy samochodzie zjedliśmy na prędce śniadanie i pobiegliśmy zająć miejsca aby zrobić super zdjęcia. Słońce zaczęło się podnosić, po czym przesłoniła je chmura i nastał świt pozbawiony ciepłej kolorystyki wschodzącego słońca. 
Nasze poświęcenie, rannego zwleczenia się z łóżek, nie zostało docenione przez naturę. Nie powiem, że byliśmy tym zaczwyceni. 
Na Ayers Rock można wejść tylko w jednym wyznaczonym miejscu ( skała dla tubylców jest świętą i nawet na wyznaczoną poręczówkami ścieżkę patrzą niechętnie). 
                                     
Objeżdżając tę niezwykłą formację skalną nie wszędzie mogliśmy ją fotografować. Niektóre strefy są  pozostawione jej pierwszym mieszkańcom. Szkoda tylko, że biali osadnicy tak późno dostrzegli w nich ludzi. Do połowy lat 60-tych strzelano do nich jak do kangurów! Dziś Aborygeni teoretycznie są postrzegani jako prawowici mieszkańcy Australii. Niestety krzywdy doznawane przez tyle lat nie dadzą się tak łatwo naprawić.  
Asymilacja przez nich, we współczesnym świecie, jest bardzo trudna. Borykają się z biedą, brakiem perspektyw i uzależnieniami. 
Opuszczamy serce Australii z żalem. A ja wiozę bumerang....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz