Czarowne miejsca, czarowni ludzie
Wybierając destynację zawsze spodziewam się czegoś niezwykłego. Uwielbiam uczucie kiedy znajduję się w miejscach, które powodują, że dech zapiera mi w piersiach. Ale pamiętać należy zawsze, że to dzięki relacjom z napotkanymi ludźmi nasze wrażenia będą bardziej bądź mniej wspaniałe.
Od 17 lat, kilka razy w roku, żeglujemy w Grecji. Dlaczego? To proste!
Są tam niesamowite miejsca, czysta woda, super pogoda i możliwość uprawiania wspaniałego żeglarstwa.
A w dodatku każdy rok obdarowuje nas wspaniałymi przyjaźniami, które trwają latami.
Nikosa poznał mój mąź podczas pierwszego rejsu. Od tamtej pory kilka razy w roku spotykamy się z nim i jego przemiłą żoną Betty.
Nie prowadząc blogu kulinarnego rzadko opisuję szczegółowo knajpki i podawane w nich dania. A jednym z pierwszych naszych greckich przyjaciół jest Janis-właściciel cudownej Tawerny Bizantino na wyspie Kitnos. Zajadamy się tu najlepszą zupą rybną na świecie. Tawerna jest na plaży i wszyscy są tu mile widziani.
Nawet koty i kaczki przesiadują pod stołami i nikt ich nie przegania.
Przypadkiem w Monenwazji na Peloponezie poznaliśmy wspaniałego skipera Manosa. Zaprzyjaźniliśmy się z nim, a później z jego rodziną absolutnie. Gościliśmy ich dwukrotnie w Polsce.
Następni nasi przyjaciele: Antonis ze swoją wspaniałą żoną każdego roku umożliwiają nam żeglowanie na swoim jachcie o imieniu Atena.
Podczas naszego ostatniego rejsu w Grecji znaleźliśmy następne cudowne miejsca i nieprzeciętnych ludzi, do których będziemy wracać.
Rodos urzekło nas urozmaiconą linią brzegową i związanymi z tym fantastycznymi krajobrazami.
Po zakończonym rejsie postanowiliśmy zamienić się w turystów lądowych i zostać we dwójkę kilka dni na tej niezwykłej wyspie.
Pierwszego wieczoru spodobała nam się skromna knajpka specjalizująca się w owocach morza. Obsługiwały tu uśmiechnięte kelnerki. Tawerna nazywała się Oute Lepi .
Po kilku minutach zorientowaliśmy się, że atmosfera jest tu kapitalna i przychodzą tu licznie zaprzyjaźnieni klienci, a w dodatku jedzenie jest pyszne. Wszyscy stali bywalcy byli witani z okrzykami radości, a bezdomne zwierzaki obdarowywano jedzeniem i udostępniano im świeżą wodę ze studni.
Czegóż chcieć więcej! Wiedzieliśmy, że pozostałe wieczory spędzimy właśnie tutaj i już!
W Oute Lepi pracowały tylko kobiety. Uwijały się jak mróweczki. Wszyscy podziwialiśmy pracę szefowej kuchni, którą było widać zza przeszklonej ściany ozdobionej siatką rybacką.
Kiedy pojawiliśmy się drugiego wieczoru byliśmy witani jak starzy przyjaciele. Szefowa kuchni-Julia miała urodziny. Piękna właścicielka Anna wkroczyła z tortem dla swojej pracownicy.
Zostaliśmy oczywiście poczęstowani tortem i stosownym do tego napitkiem. Wszyscy śpiewaliśmy na cześć jubilatki.
Atmosfera była iście rodzinna i nikt nie miał ochoty iść szybko spać.
Następnego wieczoru, po wyczerpującym dniu, znowu zawitaliśmy u cudownych kobiet. Kelnerki Anna i Eleni uściskały nas na wstępnie.
Zamówiliśmy pieczoną rybę w soli. Sposób podawania ( i co najważniejsze rozłupywania soli z ryby) był mistrzowski. I oczywiście wszystko co wybraliśmy było piękne i niezwykle smaczne. Niestety o północy mieliśmy samolot. Ze łzami w oczach żegnałam z mężem to cudowne miejsce.
Stworzyły ten cudowny kąt kobiety swoją pracą, skromnością i ciepłem charakterów. I o to chyba w życiu chodzi... Nic dziwnego, że Grecję wybrała nasza córka na miejsce zaślubin.
To kraj niezwykły i niezwykli ludzie go zamieszkują...
Genialne miejsce :)
OdpowiedzUsuńTo fakt, planujemy odwiedzić Rodos w tym roku!
OdpowiedzUsuńWow, fajna relacja i genialne zdjęcia, zwłaszcza pierwsze - aż chciałoby się wszystko rzucić i tam pojechać jutro...
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz. Jutro nie dam rady zjawić się na Rodos, ale mam plany...
OdpowiedzUsuń