Dziś wjeżdżamy do Etoscha Park. Spędzimy tu dwa dni, z czego się cieszę przeogromnie.
Z powodu niebezpiecznych zwierząt mamy zakaz wychodzenia z samochodów. ( Oczywiście w naszej grupie objawił się samobójca, który opuścił samochód aby zrobić lepsze zjęcie! Przejeżdżający akurat strażnicy chcieli wyrzucić go z parku. Zamieszanie skończyło się mandatem. Dobrze, że stracił tylko kasę, a nie tylnią część ciała odgryzioną przez lwa.)
Wędrujemy bezdrożami. Pierwszą napotkaną dużą grupą zwierząt są słonie. Młodziak daje nam niezły pokaz siły. W przyszłości będzie z niego niezły zabijaka.
Co chwila napotykamy wspaniałe zwierzęta.
Przed zmierzchem zajeżdżamy na Okaukuejo Camp, który jest na obrzeżach parku. Teren jest zorganizowany i podzielony na wiele sekcji gdzie można rozstawiać obozowiska.
My zajmujemy dwie sekcje.
Przy parkowaniu samochodów nieoczekiwanie natykam się na czarnego skorpiona.
Wszyscy błyskawicznie nabieramy szacunku do przyrody i wkładamy długie buty!
Sąsiad ostrzega nas przed kradnącymi wszystko szakalami. Rzeczywiście kręcą się wszędzie, ale nie wyglądają groźnie.
Okazują swój spryt kiedy rozpakowujemy samochody. ."Kradną nam torbę z chlebem, którą odzyskują nam sąsiedzi. Musimy mieć " oczy dookoła głowy" bo próby kradzieży powtarzają wielokrotnie!
Dziś nie musimy gotować bo nieopodal jest restauracja. Za ok. 60 zł od osoby można jeść bez ograniczeń ( nie wiem czy po naszej wizycie knajpa nie zbankrutowała).
Przed wieczorem idziemy na punkt obserwacyjny gdzie widzimy przychodzące do wodopoju zwierzęta.
Ludzie zachowują się tu cicho i rozmawiają szeptem.
W nocy śpiąc w namiotach jesteśmy budzeni przez ryk lwa.
Od rana ponownie jeździmy wśród zwierząt. (Dwa następne samochody łapią gumę. Na szczęście opony nie są rozszarpane jak nasza i będzie można je wulkanizować.)
Wszystko mnie tu zachwyca.
Ogromniasty słoń towarzyszy nam idąc równolegle do drogi.
Zatrzymujemy się i robimy mu wspaniałe zdjęcia.
Nieoczekiwanie olbrzym skręca na wysokości naszego samochodu chcąc prześć na drugą stronę drogi, nie przejmując się, że my znajdujemy się przed nim!
W ostatniej chwili udało nam się odjechać!
Z żalem opuszczamy ten zwierzęcy raj, bo czeka nas dalsza droga do Tsumeb.
Murarini Camp okazuje siė niezwykłą posiadłością Joseph'a i jego żony. Stworzyli tutaj mały raj.
A "wieczorem gospodarze szykując nam pyszne mięso z antylopy, opowiadają o swoim życiu. Okazuje się, że integracja między białą i czarną ludnością nie istnieje. W okolicy znajduje się sześć białych rodzin, z którymi sporadycznie utrzymują kontakt. Do okolicznych szkół uczęszczają ( jeśli wogóle) murzyńskie dzieci. Dzieci białych farmerów odwożone są co tydzień do prywatnych szkół z internatem, a rodzice samotnie wieczorami siedzą w domu...
Tak sobie myślę, że takie życie chyba nie jest moim marzeniem.... Bardziej podoba mi się raj wolnych zwierzaków w Etoschy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz