Po południu dopływamy do Skiathos. W porcie nie ma możliwości nawet wepchnąć szpilki. Opływamy niewielki cypel i cumujemy z drugiej strony miasta.
Niestety nie możemy tu zostać bo jest to vipowska keja dla jednostek motorowodnych. Zostajemy odesłani do podejrzanie pustej kei gdzie jest tylko jeden jacht. Okazuje się po chwili, że co kilkanaście minut przepływają obok promy, które pozostawiają wielką falę. Poza tym nisko nad naszymi głowami przelatują lądujące tu, na ruchliwym pasie, samoloty.
Dno porastają tutaj gęste glony. W tej sytuacji kotwica ma marne szanse na dobre zacumowanie. Nasza cierpliwość zostaje wystawiona na niezłą próbę. W końcu, po kilkunastu razach, rzucania kotwicy, udaje się nam dobrze zakotwiczyć i porządnie zacumować.
Wreszcie załoga może iść w miasto!
Większa część, ładnej zabudowy, Skiathos została spalona przez hitlerowców. Jednak ożywiona atmosfera i bujne życie nocne przyciągają tłumy turystów. Jest tu wiele sklepów mniej i bardziej eleganckich, każdy może wybrać sobie knajpkę, w której można zjeść. Po kolacji można przejść się na spacer lub pójść na drinka do licznych barów, a następnie udać się do dyskotek, które otwierają się o 1 w nocy.
Rano, po szybkim śniadaniu, wypożyczamy dwa samochody Suzuki Jimmy.
fot. I. Sroczyńska
Każdy z nich miał być zarejestrowany na 5 osób ( przynajmniej tak nas poinformował właściciel wypożyczalni). Okazało się, że na tylnim siedzeniu może jechać trójka sześciolatków (szczupłych)! Tak więc niektóre z nas musiały siedzieć na kolanach panów.
Niewygody jazdy rekompensują nam niesamowite widoki.
Odwiedzamy monastyr Evangelistria.
Wysiadając z samochodów słyszymy śpiew mnichów. Panuje tu spokój i mamy wrażenie, że czas na chwilę się zatrzymał.
Przy ścianach w donicach rośnie bazylia i mandarynki.
Koty leniwie się przeciągają prowadząc tu sielskie życie.
Chętni mogą zakupić wyroby klasztoru: oliwę, wino, makatki (jeden odwiedzający wychodził obładowany zakupami, niczym kobiety ze sklepu z obuwiem).
My zatrzymujemy się na chwilę w knajpce za murami klasztoru.
Popijając kawę podziwiamy fenomenalną panoramę.
Następnym odwiedzanym przez nas miejscem jest Castro- opuszczona XVI- wieczna stolica.
Wiedzie tu wązka, wyboista i nierzadko z dużym nachyleniem droga.
Po opuszczeniu samochodów trzeba przejść kilkaset metrów stromą ścieżką. Kiedyś żyło w tym miejscu od 500 do 1500 osób i wybudowano 20 cerkwi. 300 lat mieszkańcy bronili się przed piratami. Niestety czas tu się nie zatrzymał. Większość domostw zniknęła.
Mijamy ruiny pozostałych domów. Dwa z ocalałych były otwarte więc nieśmiało zajrzeliśmy.
Weszliśmy również do małych cerkiew. Malowidła na ścianie i ikonostas powaliły nas absolutnie.
Panuje tu wyciszona atmosfera (z powodu utrudnionego dotarcia nie ma tu tłumów turystów). Tylko słychać buszujący w skałach wiatr.
Panorama ze starej stolicy robi na każdym niesamowite wrażenie.
Zresztą objeżdżając wyspę nieustannie napawaliśmy się widokami.
Mimo licznie przybywających do stolicy Skiathos turystów wyspa jest przecudnej urody i cieszę się, że ponownie ją odwiedziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz