wtorek, 31 października 2017

Witaj Patagonio

Rano wylądowaliśmy w Rio Gallegos. 
                      
Lądując zobaczyliśmy przygnębiający widok: lał deszcz, a między domami stały pokaźnych rozmiarów bure kałuże. Było +6 stopni! Na lotnisku dołączyła do nas ostatnia część grupy.
Miłym rozczarowaniem były podstawione na czas samochody, którymi będziemy poruszać się przez najbliższe kilkanaście dni. Dotarcie do nich z bagażami, przy silnym wietrze i zacinającym deszczu, było niezłym wyzwaniem. 
Po upakowaniu tobołów i siebie mogliśmy rozpocząć podróż na Płd-Zach do Punta Arenas. Mieliśmy do pokonania 262km. 
Po drodze przekroczyliśmy argentyńsko- chilijską granicę.
Odprawa graniczna odbywała się w pięciu okienkach, do których musieliśmy odstać w kolejkach wypisując dokumenty. Podróżujący z nami Anglik żartował, że po brexit'e granica z Anglią też tak  będzie wyglądać. Przed Punta Arenas zatrzymaliśmy się aby zobaczyć replikę słynnego statku Magellana i nie tylko. 
Proporcje jednostki były dosyć zaskakujące, a balast z kamieni i żwiru wywołał u nas spore zdziwienie. 
Wykonanie replik dawało nam jedynie pogląd na to jak wyglądało życie i żeglowanie w tamtych czasach. Sądzę jednak, że nie jeden szkutnik obraziłby się widząc wykończenia stolarskie. No cóż, właściciel miał tutaj swoją koncepcjé......
Wreszcie dotarliśmy do maleńkiego hoteliku Cordillera, gdzie zrzuciliśmy bagaże i wybraliśmy się znaleźć coś do jedzenia, albowiem nie jedliśmy od 24 godzin. 
Trafiliśmy do supermarketu "Punta Arena". Tutaj oprócz czapek, skarpetek i rękawiczek z lamy można było zakupić owoce morza. Na pierwszym piętrze znajdowały się małe tawerenki. My trafiliśmy do przesympatycznej, młodej ekipy. Knajpka "Magallania" okazała się strzałem w dziesiątkę. 
Na przeciąg panujący przy naszym stoliku nie zostawiono nas w osamotnieniu. 

Błyskawicznie podjęto działania niwelujące naszą udrękę. 
Młody kucharz  tworzył dania, o których  nie śniło się europejskim znawcom kuchni. A przesympatyczna kelnerka przygotowywała nam słynny drink pisco. 
Nikomu nie chciało się opuszczać tego miejsca. 
Przed wieczorem odwiedziliśmy tutejszy cmentarz. 
Okazał się jednym z najbardziej niezwykłych cmentarzy w Ameryce Południowej. Na całej grupie wywarł niesamowite wrażenie.
Wieczorem zalegliśmy w naszym hoteliku, gdzie panowie z sukcesem opanowali przygotowanie słynnego pisco. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz