Aby dostać się do MAKGADIKGADI Parku musimy pokonać rzekę Boteti. Kolejny rok panuje tu susza i mimo, że jeszcze nie ma pory suchej wszelkie zbiorniki z wodą wyglądają marnie.
Za tak skomplikowaną żeglugę promową każdy samochód płaci 150 Pula. Docieramy wreszcie do głównej bramy. Tu zostajemy poinformowani gdzie możemy rozbić nasze obozowisko.
Spędzamy tu dwa dni i dwie noce. Siedem lat temu, kiedy byliśmy tu pierwszy raz, rzeka płynęła całą szerokością doliny. Dziś jest to wąski nurt z niedużymi rozlewiskami na zakolach. Na podmokłych poboczach rozpanoszyły siè trawa i trzciny. Tutaj można zrozumieć dlaczego na fladze Botswany znalazł się m. in. kolor czarny i biały symbolizujący zebrę. Te urokliwe zwierzaki królują tu absolutnie.
Są praktycznie wszędzie i często znajdujemy się w centrum migrujących stad.
Hipopotamy obserwują nas leniwie robiąc co chwila salta w wodzie.
Krokodyle wygrzewają się na piachu. Martwimy się o ich dobrostan kiedy nadejdzie pora sucha.
Spokojnym krokiem przechadzają się zrelaksowane słonie.
Jazda w interiorze wąskimi dróżkami może się okazać groźna przy bezpośrednim napotkaniu tych pięknych kolosów. Dwa razy przeżywamy chwile grozy, a ucieczka nie zawsze jest możliwa.
Trzeciego dnia, wcześnie rano opuszczamy, z żalem, MAKGADIKGADI. Towarzyszy nam, wracające od wodopoju, duże stado żyraf z młodymi.
Dowiadujemy się, że przyroda czeka na nadchodzącą powódź z Angoli, która co roku zasila zbiorniki w Botswanie.
Pozostaje nam mieć nadzieję, że zwierzęta tej krainy poradzą sobie z ewentualnymi przeciwnościami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz