poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Morderczy trekking w Banff National Park ( Kanada)


Wyjeżdżamy do Banff National Park o 7.00, zaopatrzeni w ciepłe picie, jedzenie i specjalny gaz na niedźwiedzie! Mamy nadzieję na wjazd, na parking gdzie możemy rozpocząć trekking. Mimo wczesnej pory wszystko jest nabite. Musimy zjechać ponownie do pierwszego parkingu. Mamy wykupione bilety (5 $) na autobus parkowy, ale dopiero na 13.00. Nie zadowala nas to absolutnie, albowiem mamy w planach trekking ok 20 km po górach. Decydujemy się na prywatny transport (45$). Dzięki temu zaczynamy iść o godz. 9.15. Jest + 5 stopni. Zaczynamy maszerować w bieliźnie narciarskiej i puchówkach. 


Ruszamy przy przepięknym jeziorze lodowcowym Louise. 


                                      


Mijamy tłumy ludzi. Im dalej maszerujemy, tym ludzi jest mniej. Ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu sporo wędrowców idzie z psami. Po godzinie chowamy kurtki, a następnie resztę ciepłych rzeczy. Słońce zaczyna grzać i widoczność jest fantastyczna. 


  

 Dochodzimy do jeziora Mirror. 

                                      


Okoliczności przyrody powalają na kolana! Jesteśmy trochę zmęczeni ciągłym podchodzeniem pod górę, ale karawana musi iść dalej.. Orientujemy się, że butle na niedźwiedzie zostały w samochodzie! Wspinając się mijamy pojedyncze osoby. “Podczepiamy się “ się do pary, która ma butlę z gazem na misie.

Docieramy do jeziora Agnes. 


                                         


Jak wszystkie jeziora lodowcowe jest niezwykłej urody. 



Spędzamy tu krótką chwilę, aby unormować oddech i idziemy dalej (oczywiście pod górę!).

 Po pewnym czasie otwiera się przed nami niesamowity widok. 



To jezioro Louise skrzy się turkusem! Zasiadamy na skałach i mrużąc oczy od blasku wody i wyjadamy żarcie z plecaków. Jest cuudnie! 



Niestety trasa wzywa! Zaczynamy kontynuować naszą wspinaczkę. 

Docieramy do podnóża lodowca gdzie robimy kilka zdjęć i możemy rozpocząć wędrówkę w dół nad jezioro Louise. 

Widoki są wspaniałe, a my wręcz fruniemy z radości, że skończyliśmy wspinaczkę!

Przewidywany czas zejścia na parking to ponad 2 godziny. Dajemy radę zbiec w półtorej. Błyskawicznie wsiadamy do autobusu. Przejeżdżamy nad jezioro Moraine. Niestety zaczyna lać. Wokół nas pojawiają się flamingi:).



Robimy krótkie przejście brzegiem jeziora i zarządzamy odwrót do domu. 



Zamawiamy po drodze żarełko na wynos, aby wieczorem zasiąść po morderczej, ale świetnej, górskiej wędrówce.


poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Szalony rafting na rzece Kicking Horse (Kanada)

Po wczesnym śniadaniu, pełni entuzjazmu wyruszamy na rafting rzeką Kicking Horse! Poziom trudności 4+ (najwyższa to 5). Organizacją naszego spływu zajmuje się firma Wild Water i trzeba przyznać, że robią to profesjonalnie i z wielką dozą humoru! Otrzymujemy pełen ekwipunek. Po krótkim szkoleniu zostajemy sprawdzeni, czy mamy prawidłowo zapięte kamizelki ratunkowe i kaski. 



Teraz pozostaje nam pokonanie lodowatej rzeki (+5). Temperatura wody, cały rok, jest zimna, albowiem zasilana jest wodą z lodowca. W naszym pontonie jest osiem osób: Sternik Simon, trójka z Pensylwanii i nasza czwórka. 



 I tak rozpoczynamy naszą przygodę na Kicking Horse! Ja z Moniką płyniemy na przodzie pontonu. 



Szybko się dowiadujemy co oznacza “zbieracz fal “! Co chwila zalewają nas hektolitry wody. 




Woda nie pozostawia na nas suchej nitki, wdziera się wszędzie. Ja usiłuję to szaleństwo filmować.  Wychodzi mi to słabo. Po pokonaniu najtrudniejszego odcinka Simon przenosi nas na tył pontonu. 



Rzeka cały czas nie daje za wygraną i przód pontonu co chwila znika pod wodą!



Po półtorej godzinie docieramy do mety, gdzie ładujemy sprzęt na samochód. Zachwyceni wracamy do bazy. Tutaj, w ogrzewanych przebieralniach, zakładamy suche ubrania. Na koniec czeka gorąca kawa z czekoladą i mlekiem!!!  Zachwytom nie ma końca..




środa, 14 sierpnia 2024

Welcome to Canada


Tym razem wybór padł na Kanadę. Całą organizacją wyjazdu zajęli się nasi przyjaciele: Monika i Tomek! 

Przed wyjazdem uznaliśmy, że nie ma sensu kłaść się spać, bo na lotnisku musieliśmy się stawić o 3.30. Po kilkunastu godzinach (z przesiadką w Amsterdamie) wylądowaliśmy w Calgary. 

Tutaj błyskawicznie zrzuciliśmy toboły w wynajętym domku i od razu stawiliśmy się na zwiedzanie miasta z przewodnikiem (okazał się niezwykle energicznym młodym facetem).

    Miasto zaczęło powstawać pod koniec XIX wieku (prawa miejskie uzyskało w 1894 roku). Zawdzięczało szybki rozwój dzięki budowie Kolei Transkanadyjskiej i odkryciem złóż ropy naftowej. 

Spore wrażenie wywarła na nas ulica bankowa.



 Budynki dawno temu zmieniły swoje przeznaczenie. Obecnie znajdują się tu bary, restauracje i nawet fitnes. Fasady budynków nie zostały zmienione, a we wnątrz większość zachowała swój stary charakter. 

Przed frontami królują liczne stoliki restauracji. 

Odwiedziliśmy Bank&Baron. 


  


Restauracja zachowała charakter wnętrza.



 W podziemiach można zobaczyć zachowaną kasę pancerną banku ( niczym w filmie Vabank!). 



Minęliśmy postać konia, który dwadzieścia lat temu pojawił się na ulicy, nie wiadomo po co i dlaczego i stoi tak do dzisiejszego dnia.



Odwiedziliśmy Calgary Tower, która mierzy 191 m. Kiedy powstała była najwyższa w mieście. 



Przez lata powstały wznoszono wokół budynki , wyższe i bardziej okazałe.



Zdumiewały nas różnorodne pomniki i rzeźby.

Nie mogliśmy zapomnieć o Olympic Plaza gdzie miały miejsce ceremonie olimpijskie w 1988 roku.

Brak snu przez dwie doby zaczął sygnalizować zasypianiem podczas marszu! Ostatkiem sił przeszliśmy po rozświetlonej i roztańczonej ulicy.



I udaliśmy się w objęcia Morfeusza.