wtorek, 24 lipca 2012


Cierpliwość i wiara

Wieje 20-25 węzłów. Refujemy lekko żagle. Płyniemy ostrym wiatrem więc łódka jest w sporym przechyle. Co pewien czas do kokpitu wlewa się woda. Część załogi wydaje niekontrolowane okrzyki (których treści nie będę przytaczać). Jurek widząc dużą falę decyduje się nastawić wędkę. Mamy dwa potężne brania. Żyłka pęka niczym nitka i tracimy przynęty. Znowu trafiły się ogromne sztuki, których pewnie nie bylibyśmy w stanie wyciągnąć na pokład. Zostaje zmieniona żyłka (obecna powinna udźwignąć konia) i płyniemy dalej. Przejmuję ster i tak sobie myślę, że chyba już nam się nie uda nic złowić. Wtem kolejny wrzask: BRANIE!!!!!! Wędka ponownie gnie się w głębokim ukłonie, a Jurek, skokiem ranionego jelenia, dopada wędki i rozpoczyna walkę. Wszyscy boją się odezwać, żeby nie zapeszyć. Po 15 min widzimy pod powierzchnią wody połyskujące ciało tuńczyka, który zgrabnie zostaje wciągnięty do kokpitu. Ogarnia nas szał radości. Rufa zostaje zamknięta aby nam nie uciekł ( jak to już kiedyś bywało ). Przekrzykujemy się nawzajem i biegamy z aparatami. Nasze trofeum ma 12-15kg!! Brawooooo Juuureeek!!!

Dzięki naszemu wędkarzowi ( i tuńczymowi oczywiście ) przygotowujemy: tatara, steki, potrawkę z warzywami i zupę rybną!!! Tylko biedna Basia, która nie lubi ryb, musi zadowolić się parówkami.
Przeszczęśliwi chronimy się na noc, w małej zatoczce na Hydrze, gdzie zastajemy 10 jachtów ze szwajcarską młodzieżą ( ok 100 osób). Zostajemy uprzedzeni, że będą balować do 2 w nocy (cóż za precyzja).
Najedzeni naszą tuną, włączamy muzykę i światła laserowe (które oczywiście mamy ze sobą) i zaczynamy balować. Ok 1 zapływa, do nas ponton z młodzieżą. Wchodzą do nas na łódkę twierdząc, że u nas jest lepsza impreza. Są zaskoczeni tym, że Polacy mówią po angielsku, nie piją wódki tylko wino i piwo ( nie wiedzieli, że gin skończył się poprzedniego dnia) i że w naszym wieku można tak się bawić. No cóż- my zwyczajnie doganiamy świat!
Wcześnie rano przepływamy do miejscowości Hydra, która jest kolejną prawdziwą perełką. Jest tu jak na Santorini dużo ludzi i wiele sklepików. Nie ma tu samochodów ( tylko mała śmieciarka jeżdżąca w porcie), a woda słodka jest tu dowożona tankowcami. Port jest w kształcie rogala, a na otaczających go stromych zboczach stoją zabudowania wyglądające jak ściśnięte stokrotki w wiązance. Przy nabrzeżu stoją dziesiątki smutnych osiołków, które zabierają, na swoje plecy, ludzi, cegły, lodówki, meble. Wszędzie leżą, różnych maści i rozmarów koty.

Każdy żeglarz chce odwiedzić Hydrę. Jachty stoją tu w kilku rzędach i aby przejść na ląd trzeba przejść po kilku łódkach i po linach między nimi. Ten kto ma pełen portfel może odwiedzić sklepiki z ciuchami i biżuterią. Ten kto nie ma, może wziąć aparat i napawać się wdziękiem i atmosferą tego miejsca.
Wypływnie jachtów też jest ciekawe. Przy tak maleńkim porcie i tak wielkiej ilości łódek, kotwice  pod wodą zaczepiają się o siebie i wzajemnie wyciągają. Fantastyczny jest zgiełk wrzeszczących i biegających po pokładach żeglarzy i trzeszczących łańcuchów kotwicznych. To jest równierz wspaniała strona tego miejsca!

1 komentarz:

  1. Gratulacje z okazji złowienia takiego wielkiego tuńczyka!No to mieliście wielką ucztę.:-) Fajnie, że szwajcarskie dzieciaki zobaczyły jak się bawią Polacy.Wspaniale, że nas pozytywnie promujecie.Dziękuję Violu za kolejną ciekawą opowieść ilustrowaną fajnymi zdjęciami.Pozdrawiam Ciebie i całą załogę z kapitanem na czele bardzo serdecznie - Ewa R-S

    OdpowiedzUsuń