Udało nam się pożyczyć samochód. Mamy więc okazję zwiedzić wyspę.
Natychmiast kierujemy się w okolice Bain Town gdzie mamy zamiar trochę pobuszować w oceanie i zobaczyć piękną rafę.
Po krótkim czasie znajdujemy miejsce (gdzie nie musimy przechodzić przez czyjeś podwórko) z piękną plażą. Po wejściu do wody ogarnia mnie beznadzieja. Widoczność jest słaba, a na dnie piach i trawa. Parę metrów od brzegu napotykamy ledwie widoczną, sporą ogończę.
Wracam na plażę i zalegam na białym piasku. Po kilku chwilach słyszę nawoływania chłopaków. Okazuje się, że dalej w oceanie odkryli pas pięknej rafy i widoczność jest super.
Spędzamy w wodzie ponad godzinę rozkoszując się podwodnymi widokami.
Pełni wrażeń opuszczamy piękną plażę i obieramy kierunek na Alvernię.
Jest najwyższym szczytem Bahamas ( ma "aż" 63m npm!).
Idąc na jej szczyt mijamy stacje drogi krzyżowej.
Na górze znajduje się miniaturowy monastyr zbudowany przez Ojca Jerome Hawes'a, który osiedlił się na wyspie w 1939 roku.
Mam wrażenie, że mikroskopijny budyneczek z kolumienkami i wieżyczką można schować do pudełka po butach.
Widoki ze szczytu zapierają nam dech w piersiach.
Postanawiamy odwiedzić poznaną kilka dni wcześniej zadowoloną z życia murzynkę o imieniu Denise. Po wielu latach powróciła na wyspę i kilka miesięcy temu otworzyła knajpkę na plaży. Panuje tu pogodna atmosfera, która jest odbiciem uosobienia właścicielki.
Zamawiamy ryby, conche i niesamowity napój z mango i rumu ( który oczywiście zamawiamy powtórnie).
Trochę zmęczeni zwiedzaniem i słońcem zaczynamy wracać do domu. Po drodze mijamy porzucone samochody niedaleko drogi. Nie mogę opuścić takiej okazji i szukam kolejnego eksponatu do naszej kolekcji ( przyjaciele wiedzą czego mogę szukać na szrocie!). Mieszkańców wyspy z pewnością by zdziwił widok białej kobiety buszującej w porzuconych gratach.
Ale co tam! Zdobyłam to czego szukałam.
Jedziemy wzdłuż pięknych plaż, a słońce kładzie się spać.
Jutro wcześnie wstanie bo w raju zawsze jest cudna pogoda!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz