Po ośmiu godzinach żeglugi wyrastają przed nami, niczym Feniks z popiołów, kilkusetmetrowe skały.
Na tych skałach od 15 wieków funkcjonuje niezwykłe miasto: Monenwazja
Usiłowali panować tu Bizantyjczycy, Krzyżowcy, Wenecjanie i Turcy.
Zdobywanie miasteczka graniczyło z cudem dzięki niezwykłym fortyfikacjom i
wąziutkiej bramie z załamanym korytarzykiem, przez który mógł przejść tylko pojedynczy osiołek.
To wszystko dzielnie utrudniało wtargnięcie najeźdźcom. Dzięki bramie Monemwazja zawdzięcza swoją nazwę. "Moni emvasis"- znaczy " jedno wejście".
Miasto dzieli się się na dwie części: dolną, świetnie prosperującą i górną zrujnowaną.
Po zacumowaniu, w miasteczku Gefira, wąską groblą wędrujemy do " moni emvasis".
Po przekroczeniu bramy maszerujemy, kamiennymi schodami, do górnej części miasta.
Mamy stąd wspaniałą panoramę.
Część z nas nie może się oprzeć odwiedzeniu maleńkiej kapliczki wysoko wykutej w skale.
Ryzykowna wspinaczka zostaje nagrodzona i udaje nam się odwiedzić to niezwykłe miejsce.
Wreszcie schodzimy do dolnej części i zaczynamy się włóczyć szachownicą wąskich uliczek.
Pierwszy raz tu byłam kilkanaście lat temu i odwiedzam to, oderwane od rzeczywistości, miasto co dwa trzy lata.
W ciągu tych lat odbudowano starannie wiele kompletnie zrujnowanych budyneczków.
Funkcjonują w nich kompaktowe hoteliki, restauracje i sklepiki z pamiątkami. Kiedyś , w dwóch działających tu restauracjach, ceny były wygórowane. Dziś działa ich więcej i nie są znacznie droższe od tych w Gefirze.
Rano, przy ostrym wietrze, płyniemy na północ.
Towarzyszy nam duże stado delfinów.
Zostawiamy za rufą to niezwykłe miasto na niezwykłej skale, gdzie z pewnością żyli niezwykli ludzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz