poniedziałek, 2 lipca 2018

Miasto Zakyntos pełne turystów

Z powodu słabnącego wiatru zmieniamy plany. Nie chcąc płynąć 35 mil na silniku odkładamy zwiedzanie Kefaloni i prujemy na Zakyntos. Dzięki tej decyzji zaliczamy piękny, żeglarski dzień.  W główkach portu wita nas pracownik mariny po polsku. Cumujemy na ostatnim wolnym miejscu, podłączamy prąd i wodę. Opłata postoju za dobę wynosi 40 euro ( jak na opłaty portowe w Grecji dużo). Ubieramy się bardziej cywilizowanie i idziemy zwiedzać miasto.
Pierwsze co robimy, to w maleńkiej knajpeczce jemy gyrosy (2,20 euro). Panowie nie mogą się powstrzymać i zamawiają dodatkowe porcje.
Najedzeni możemy spokojnie łazikować po mieście. Kiedyś Zakyntos było piękną, wenecką miejscowością. Niestety, w 1953 roku, zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi. Szybko zostało odbudowane, ale nie udało się całkowicie odzyskać architektonicznego uroku.
Wędrujemy ulicą pełną sklepów. Można tu kupić wszystko: od ziół po biżuterię z brylantami.
Wracamy nadmorską promenadą, gdzie królują restauracje różnych maści. Jesteśmy najedzeni i dzielnie mijamy stoliki pełne różnego jedzenia. Niestety przechodząc obok typowo greckiej knajpki okazujemy się ludźmi słabego charakteru i zasiadamy w tawernie "Sokrates", która jest strzałem w dziesiątkę.
Mimo dużego natłoku gości zostajemy błyskawicznie obsłużeni. Kelnerzy są przesympatyczni i żartują bez jednej przerwy. A żarcie jest kosmicznie dobre i w przyzwoitej cenie. Zamawiamy małże w czosnku i białym winie,  marynowaną ośmiornicę i małe rybki (gawrosze).  Popijając białym winem delektujemy się smakiem potraw. Żal nam opuszczać knajpkę, ale jutro rano wypływamy i ruszamy na objazd wyspy Zakyntos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz