czwartek, 28 czerwca 2012


Doganiam świat w Grecji


Grecja od kilkunastu lat kusi nas swoim niepowtarzalnym urokiem i niewymuszonym luzem. W tym roku również nie mogliśmy sobie odpuścić rejsu po greckich wysepkach. I to wcale nie  z powodu meczu Polska-Grecja. My poprostu uwielbiamy charakter tego kraju i jego mieszkańców.
Tym razem odbieramy łódkę z Volos. W oczekiwaniu, na naszą żaglówkę o wdzięcznej nazwie (a jakże!) Atena, włóczymy się po miasteczku i jego licznych knajpkach. Każdy z nas w ciągu dwóch dni zdążył pochłonąć po kilka sałatek greckich, tzatzików i cukini balls, nie wspominając o rybach, krewetkach i jagnięcinie. 
Przypadkowo trafiamy do knajpki, która okazuje się mieć długoletnią tradycję. Popadamy w lekkie zdziwienie widząc podane małe talerzyki i widelczyki. Okazuje się, że jeszcze całkiem niedawno, kobiety nie miały tutaj wstępu. Powracający z pracy mężczyźni zatrzymywali się tutaj na parę chwil (cokolwiek to znaczyło) w celu omówienia z przyjaciółmi minionego dnia. Jedli drobne przystawki 
i popijali kilka małych ouzo (nawet buteleczki z alkoholami są tutaj malutkie) i wracali odstresowani do domów na kolację. Na szczęście kelner, bez górnej dwójki, wita z uśmiechem również nas - kobiety. Żarełko jest super, a kiedy nie było w karcie dwóch rzeczy, o które zapytałyśmy, przyniósł je z innej restauracyjki i to jest właśnie w Grecji cudowne! 
Po południu, wreszcie jest gotowa nasza Atena. Wojtek (mój szanowny małżonek), jako kapitan, zostaje na odbiór łódki, a załoga udaje się do pobliskiego sklepu po zaprowiantowanie. Za każdym razem wszyskie załogi tokują, że nie będą szaleć w sklepie i zawsze kończy się tak samo... Antonis, który przyjechał (pickupem) po nasz prowiant, wpadł w osłupienie widząc górę naszych bambetli przed sklepem. Był nawet gotów założyć się, że nie damy rady upchnąć tego majdanu na łódkę.
Nasze zakupy :)
Ale nie wiedział z kim ma do czynienia. Nasz team mógłby prowadzić biuro logistyczne więc nasze zaprawione w bojach załogantki w mig poupychały zakupy we wszystkie zakamarki naszej łódki (ciekawe co odnajdzie się pod dwóch tygodniach rejsu). Podczas pakowania gratów 
na pokład, Wojtek zaprzyjaźnia się z lokalnym skiperem. Facet z długimi  włosami i taką też brodą miał na szyi kilkanaście talizmanów (np. za Afrykę - bo ją uwielbia, za swojego labradora, za Grecję i nie pamiętam za co jeszcze..). Dowiadujemy się od niego o nietypowych i ekstra miejscach 
na Sporadach.
Następnego dnia niezbyt wcześnie (ostatecznie są to wakacje) wstajemy ok. południa. Ja i Henryk mamy wachtę, więc proponujemy załodze śniadanie w knajpce przy kei (nie ma się co przemęczać – jeszcze się nazwywamy, a kawę mieli przepyszną). Po godzinie biesiadowania, na delikatną sugestię kapitana, załoga udaje się na pokład. Udaje się nam wyruszyć ok. 14. Żegnaj Volos, witajcie Sporady!!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz