Dania przywitała mnie cudowną pogodą i pięknymi krajobrazami.
Na lotnisku czekała uśmiechnięta córka. W jej mieszkanku zostawiłam bagaże. Ania zachwycona zjadła na śniadanie polski chleb i ser.
Po godzinie jechałyśmy rowerami ulicami Kopenhagi. Jazda rowerem, w tym mieście, jest prawdziwą przyjemnością. Prawie wszędzie są wytyczone bezpieczne drogi rowerowe ( powinniśmy się tego wreszcie nauczyć!).
Rowery są tutaj wszechobecne.
Jest piękny, gorący dzień. Duńczycy cieszą się pogodą jak małe dzieci, w piaskownicy, nowymi zabawkami. Jest to prawdziwa celebracja słońca. Tłumnie wylegają na ulice.
Zalegają w parkach. W knajpkach nie można wbić szpilki. Licznie rozstawione leżaki na chodnikach i skwerach są pozajmowane przez miłośników słońca.
Mam wrażenie, że znajduję się na południu Europy, a nie w Danii. Kopenhaga skąpana w słońcu troszkę przypomina mi Barcelonę!
Dojeżdżamy do nowego budynku biblioteki ( Black Diamond Library), który znajduje się nad kanałem (Kobenhavns Havn)
Mieszkańcy i turyści pływają tu wszystkim co się unosi na wodzie.
Na przejażdżkę statkami wycieczkowymi trzeba czekać w kilometrowych kolejkach.
Odbywa się tu również maraton pływacki!
W aglomeracjach miejskich kanały przypominają obrzydliwe ścieki, ale nie w Kopenhadze. Kanały miejskie należą tu do najbardziej czystych na świecie i można spokojnie pływać! W maratonie biorą udział setki osób.
Co kilkanaście minut startują grupy uczestników. Wszędzie na ulicach napotykamy pływaków w piankach.
Pod koniec dnia zasiadamy aby coś zjeść. W maleńkiej restauracyjce zamawiamy spaghetti z cukinii. To niespotykane danie smakuje mi absolutnie i wiem, że muszę się dowiedzieć jak je przygotować.
Wieczorem zmęczone wracamy do domu i przy kieliszku prosecco gadamy o wszystkim i o niczym...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz