Cumujemy w nowej marinie Livadi.
O prądzie i wodzie na kei możemy zapomnieć albowiem jeszcze nie zostały podłączone. Tuż przed naszym wpłynięciem miasteczko nawiedziła burza o czym świadczą kałuże na ulicy. Część załogi maszeruje do stolicy wyspy, która znajduje się na wzgórzu.
W nocy mamy niezłą burzę z piorunami. Rano opuszczamy smutne Livadi. Płynąc na Sifnos liczymy, że uda nam się opuścić ciężkie chmury.
Niestety przez pół dnia płyniemy w deszczu.
Basia jest zachwycona bo uwielbia deszcz. Reszta załogi jest zachwycona trochę mniej... W tej sytuacji trzeba przebłagać Neptuna i podzielić się z nim szampanem. Po pół godzinie przestaje padać i pojawia się słońce!
Ok 14 docieramy do maleńkiej, niezwykle urokliwej miejscowości Vathi.
Uwielbiam to miejsce i absolutnie mi nie przeszkadza, że byłam tu w czerwcu.
Pogodę mamy piękną, więc po kąpieli decydujemy się iść w góry na trekking.
Wybieramy trasę na szczyt gdzie znajduje się maleńki klasztor.
Trasa jest wielce urokliwa.
Co parę chwil przystajemy aby zrobić zdjęcia.
Maszerując w krótkich spodenkach lub sukienkach mamy nieźle poharatane nogi przez kłujące krzewy.
Nagrodą jest panorama.
W maleńkim klasztorze czujemy się jak "Alicja w krainie czarów".
Dziś niewątpliwie zasługujemy na porządną kolację..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz